Blog dla ludzi aktywnych i ciekawych świata. Zobacz świat Okiem Obiektywu i przekonaj się ile świat może nam zaoferować. Sprawdzam ciekawe miejsca, wydarzenia i atrakcje z różnych zakątków świata. Odkrywam historię miejsc i ludzi. Cofamy się w czasie. Podróże, relacje, porady praktyczne, wskazówki, interaktywne mapy, zdjęcia i filmy.
Okiem Obiektywu to styl życia, który sprawia, że na co dzień czuje się po prostu dobrze. Okiem Obiektywu to przede wszystkim słuchanie pragnień, planowanie działań i realizacja marzeń. To tu znajdziesz, bogactwo motywujących opowieści i użytecznych porad. Pozwól się zainspirować i znajdź swój styl - styl widziany Okiem Obiektywu
Są ludzie, których słowa mają ciężar najwyższych szczytów. Krzysztof Wielicki - jedna z legend polskiego i światowego himalaizmu - należy do tego grona. Miałem zaszczyt gościć go w miejscu, które również inspiruje do przekraczania granic - Resorcie Nosalowy Dwór w Zakopanem. Tym razem rozmowa nie dotyczyła jednak wyłącznie bicia rekordów. Mówiliśmy o sprawach najważniejszych - wierze, pokorze i o tym, dlaczego warto się zmęczyć.
Wielicki to człowiek, który kocha ludzi i chętnie się z nimi spotyka. Ale nie po to, by opowiadać o swoich sukcesach - jak sam podkreśla: „Bo to jest wszystko względne, prawda?”. Jego celem jest inspiracja. Chce mówić ludziom, że nie należy się poddawać i że każdy ma w sobie moc, by coś osiągnąć. To dotyczy nie tylko gór, ale całego życia.
Każdy ma swój Everest: o zmęczeniu jako wartości
Wielicki od lat obserwuje pewien trend: młodzi ludzie szybko się poddają. W świecie, który unika wysiłku, przypomina, że zmęczenie jest wartością. Nie czymś negatywnym - przeciwnie, to droga do identyfikacji z własnym osiągnięciem.
„Ja tak se myślę, że według tej filozofii, że każdy ma swój Everest, żeby ludzie chcieli się realizować, coś osiągać, żeby chcieli się identyfikować z sukcesami swoimi drobnymi” - mówi. A ten Everest może mieć wiele form:
Wielicki ma kluczową radę dla młodego pokolenia wspinaczy i wszystkich, którzy chcą osiągnąć coś wielkiego: cierpliwość. „Take it easy” - mówi. Dziś wiele osób próbuje ominąć etapy i iść na skróty, ale w górach to nie jest bezpieczna droga.
W górach wysokich największą wartością jest doświadczenie, a to zdobywa się powoli, krok po kroku:
„Step by step, krok po kroku, bo ona jest ta droga na pewno bardziej bezpieczna. Tak jak myśmy szli ze skałek w Tatry, Alpy, dalej wyżej, dalej wyżej - prawda? Na pewno jest droga bezpieczna”.
Łatwo się poddać, gdy inni nie zrobili czegoś przed tobą. Ale Wielicki przypomina o sile wiary. „Ja trzy razy próbowałem Lhotse, nie wszedłem nocy, ale trzy razy próbowałem, bo wierzyłem w to, że wejdziemy.”
Art of suffering i budowanie charakteru
Himalaista wraca również do tematu porażek, które są nieodłącznym elementem drogi. W życiu warto mieć trochę „tak w górkę, z górki, pod górkę, znów z górki” - bo to nas właśnie buduje. Pokonanie trudności daje siłę na kolejne: „Nie takie rzeczy robiłem, następną trudność też zrobię”.
W tym tkwi esencja himalaizmu - w nieustannym sprawdzaniu siebie i przekraczaniu własnych granic. A to, wbrew pozorom, przekłada się na wszystkie aspekty życia.
Warto słuchać legend. Opowiadajmy Twoją historię!
Jeśli Twoja organizacja stawia na wartości, wytrwałość i inspirację - dokładnie tak, jak robi to Krzysztof Wielicki - warto to pokazać światu.
Jeśli organizujesz podobne spotkania, prelekcje, szkolenia lub wydarzenia górskie - zapraszam do współpracy. Razem stworzymy relację, która zainspiruje tysiące osób!
A jeśli masz nagrania z wypraw, które czekają na montaż - sprawdź moją ofertę montażu filmów.
Są takie spotkania, które zostają w pamięci na długo. Dla mnie jednym z nich był warsztat z Pawłem Kajzerkiem - ratownikiem GOPR Grupy Sudeckiej, taternikiem, alpinistą i członkiem Polskiego Klubu Alpejskiego. Człowiekiem, który pokazuje, że w górach liczy się coś więcej niż sprzęt: technika, odpowiedzialność i szacunek do procedur.
Warsztat, który zostaje w głowie
Tegoroczne Dni Lajtowe w Nosalowym Dworze były pełne wyjątkowych spotkań. Jednak warsztat Pawła Kajzerka miał w sobie coś szczególnego: prostotę przekazu, spokój wynikający z doświadczenia oraz ogromną wartość praktyczną. To właśnie on wprowadził nas w świat węzłów, których skuteczność jest często różnicą między bezpieczeństwem a ryzykiem.
Węzły, które ratują życie
Paweł zaczyna od podstaw. Od węzła, który każdy wspinacz zna - podwójnej ósemki. A jednak niewielu wiąże go tak przejrzyście i konsekwentnie, jak on. „Zawsze wiążemy bezpośrednio do uprzęży” - powtarza, prowadząc linę z naturalną lekkością kogoś, kto wykonał ten ruch tysiące razy.
Tłumaczy, jak odmierzamy linę od mostka, jak dopasować odcinek do jej średnicy, dlaczego węzeł musi mieć czyste, czytelne, równoległe biegi. Podkreśla: przejrzystość to nie estetyka. To bezpieczeństwo.
„Sam sprzęt się nie wspina.” - mówi kilkukrotnie. Dostęp do dobrego ekwipunku mamy od trzydziestu lat. Ale bezpieczeństwo daje człowiek - nie karabinek.
Technika, która zaczyna się w dłoniach
Kiedy Paweł prowadzi wolny koniec liny równolegle do drugiego bieguna ósemki, sala milknie. Nie chodzi o „magiczny trik”, ale o powtarzalność. O intuicję. O to, żeby dłonie pamiętały, jak działać pod presją.
każdy węzeł musi być natychmiast czytelny, nawet dla osoby postronnej,
dodatkowe supły nie zwiększają bezpieczeństwa - często je obniżają,
węzły muszą działać także w rękawiczkach, zimnie i stresie.
To rzadki warsztat, w którym technika staje się czymś więcej: narzędziem budowania świadomości i pokory.
Droga do GOPR - ludzie, obowiązek, odpowiedzialność
Paweł opowiada też o swojej ścieżce do GOPR. Mówi, że do egzaminu namówili go koledzy - a on nie był pewien, czy podoła. Zdał. Rozpoczął staż, który trwa zwykle od dwóch do pięciu lat, zależnie od tego, ile czasu kandydat jest w stanie poświęcić.
GOPR to nie miejsce dla tych, którzy szukają adrenaliny. To służba. Obowiązek. Zaufanie.
Zmieniająca się zima - nowe wyzwania dla ratowników
Ratownicy obserwują dziś zjawisko, które staje się normą: zimy zaczynają się później. Opadów jest mniej, sezon rusza coraz częściej dopiero w grudniu - czasem nawet w drugiej połowie miesiąca.
Jednocześnie warunki zimowe potrafią utrzymywać się w górach aż do maja. To przesunięcie wymaga od turystów większej pokory, a od ratowników - jeszcze lepszego przygotowania.
Repiki, blokery i węzły zaciskowe - rzemiosło, nie gadżety
W części praktycznej Paweł przechodzi do węzłów zaciskowych. Wyjaśnia różnice między repikiem nylonowym a aramidowym. Pokazuje, jak działa bloker - tzw. „stoper” - i w jakich sytuacjach może uratować życie podczas zjazdu lub w terenie eksponowanym.
To nie jest katalog sprzętu. To rzemiosło ratowników, którzy pracują z liną każdego dnia. Najczęściej w Górach Stołowych, w masywie Śnieżnika i na sudeckich szlakach.
Filozofia Pawła: spróbuj zrozumieć, zanim zaczniesz działać
Jeśli miałbym jednym zdaniem podsumować wystąpienie Pawła, byłaby to myśl:
Sprzęt daje możliwości. Umiejętności dają bezpieczeństwo.
To właśnie dlatego ten warsztat tak mocno zapada w pamięć. Nie jest zbiorem trików. Jest przypomnieniem, że góry nie wybaczają improwizacji - ale nagradzają konsekwencję, szacunek i odpowiedzialność.
Jeśli organizujesz warsztat, festiwal, szkolenie techniczne lub inne wydarzenie górskie i potrzebujesz kogoś, kto opowie o nim w angażujący sposób - zapraszam do współpracy.
A jeśli masz nagrania ze szkoleń lub wypraw i chcesz zamienić je w film, który przyciągnie nowych kursantów - sprawdź moją ofertę montażu filmów.
Kiedy w Europie ruszają przygotowania do grudnia - lampki, zapachy, muzyka - Wiedeń zmienia się nie do poznania. To nie jest po prostu miasto z dekoracjami. To inny stan umysłu. Pałace, katedry i brukowane uliczki robią tu za scenografię dla ponad 30 jarmarków. A to sprawia, że stolica Austrii jest jedną z najlepszych opcji na zimowy wypad.
Jeśli myśleliście, że Jarmark w Popradzie u stóp Tatr ma klimat, albo że Locorotondo to szczyt świątecznej dekoracji - Wiedeń pokaże Wam, co to znaczy rozmach w wersji cesarskiej.
Zapraszam Was na relację z mojej szybkiej wizyty w tym mieście. Było krótko, intensywnie, ale wystarczająco, by złapać ten klimat i stworzyć dla Was ten przewodnik.
Wiedeń mówi: „Zwolnij”
Wiedeń to miasto, które już na przełomie listopada i grudnia przekornie podpowiada: „zostaw na chwilę codzienność, weź kubek ponczu i po prostu idź przed siebie”. A dzięki temu, że jarmarki są rozsiane po różnych dzielnicach, każdy znajdzie coś dla siebie - od monumentalnych placów po ciche, kameralne uliczki.
Ostatnio pisałem Wam o Spittelau - najładniejszej spalarni świata, gdzie sztuka Hundertwassera spotyka się z technologią ogrzewającą miasto. Dziś jednak zostawiamy industrial i skupiamy się na tym, co naprawdę rozgrzewa serca.
Oto mój subiektywny przegląd miejsc, które musisz odwiedzić:
1. Stephansplatz - Elegancja w samym centrum
To tutaj zabrałem Was w moim filmie. Katedra św. Szczepana to serce Wiednia i jeden z najbardziej rozpoznawalnych gotyckich budynków w Europie. Jarmark oplatający plac jest idealny na szybki przystanek podczas zwiedzania starówki.
Charakter: elegancki, rzemieślniczy.
Co kupić: drewniane figurki, ozdoby choinkowe, świetne zupy serwowane w chlebie.
Wskazówka fotograficzna: najlepiej przyjść tu tuż po zmroku - światła jarmarku odbijają się wtedy w elewacjach kamienic.
2. Wiener Christkindlmarkt na Rathausplatz - Ten Największy
Jeśli widzicie na Instagramie zdjęcia z Wiednia z ogromną świetlną bramą, wijącym się lodowiskiem i monumentalnym Ratuszem w tle - to właśnie tutaj. Szczegóły i aktualne informacje znajdziecie na Wien.info.
Charakter: imponujący, tłumny, bajkowy.
Atrakcje: wielkie lodowisko, karuzela, diabelski młyn, „Drzewo Serc” (Herzerlbaum).
Uwaga: to najpopularniejszy jarmark, więc największe tłumy są w piątki i soboty po godz. 17.
3. Pałac Schönbrunn - Cesarski szyk
To jedna z najpiękniejszych scenerii świątecznych w Europie. Na ogromnym dziedzińcu Pałacu Schönbrunn wyrasta elegancki jarmark o zupełnie innym charakterze - spokojniejszy, bardziej dostojny.
Charakter: rodzinny, kulturalny, przestrzenny.
Dlaczego warto: koncerty na żywo, piękne tło pałacowe, dużo miejsca do fotografowania.
Wskazówka: przyjedź tu przed zachodem - złote światło padające na pałac daje niesamowite kadry.
4. Spittelberg, Freyung i Am Hof - Ucieczka od tłumów
Jeśli wolicie bardziej nastrojowe, kameralne klimaty - Wiedeń ma dla Was kilka perełek:
Freyung (Altwiener Christkindlmarkt): jeden z najstarszych jarmarków w mieście, znany z ceramiki i tradycyjnych wyrobów.
Am Hof: antyki, biżuteria, artyści - idealne miejsce dla tych, którzy szukają unikatów.
5. Art Advent na Karlsplatz - Eko i rodzinnie
Wszystkie stoiska gastronomiczne mają tu certyfikat ekologiczny. W centrum placu rośnie ogromna sterta słomy, w której bawią się dzieci, a nad wszystkim góruje barokowy kościół św. Karola Boromeusza. Klimat nie do podrobienia.
Smaki i ceny: ile to kosztuje?
W filmie pokazałem Wam mój zakup - świąteczny poncz w ceramicznym kubku. Cena: 10 euro. Dużo? Pamiętajcie o systemie Pfand: w tej kwocie jest kaucja (zwykle 3-5 euro).
Po wypiciu możecie oddać kubek i odzyskać część pieniędzy albo… zabrać go do domu. Ja swoje zachowuję - to świetne pamiątki z podróży.
Co zjeść na jarmarkach?
Glühwein / Punsch: absolutna klasyka.
Maroni: pieczone kasztany - dla mnie definicja wiedeńskiej zimy.
Kaiserschmarrn: rwany omlet cesarski ze śliwkami lub rodzynkami.
Schaumbecher: wafelki z pianką - świąteczny powrót do dzieciństwa.
Wiedeń Chopina i luksusu
Spacerując po centrum, trudno nie zwrócić uwagi na przepych ulic Kohlmarkt i Graben. Ale mnie bardziej poruszyła tablica upamiętniająca Fryderyka Chopina.
To tutaj mieszkał w latach 1830-1831, tuż przed wybuchem Powstania Listopadowego. W Polsce walczono o wolność - on próbował tworzyć, tęskniąc za krajem. Wiedeń potrafi łączyć historię z codziennością w sposób, który chwyta za serce.
Kiedy jechać i dla kogo jest ten jarmark?
Sezon świąteczny zaczyna się zwykle w połowie listopada i trwa do Bożego Narodzenia. Niektóre jarmarki - jak Schönbrunn - działają nawet do Nowego Roku.
Wiedeń spodoba Ci się, jeśli:
Lubisz klimat: bo tu naprawdę bywa bajkowo.
Cenisz architekturę: gotyk, barok, secesja - wszystko na wyciągnięcie ręki.
Chcesz po prostu pobyć: czasami najlepszy plan to spacer z kubkiem ponczu bez celu.
Logistyka: jak poruszać się po mieście?
Między większością jarmarków łatwo przemieścić się metrem: U1, U2, U3 i U4 pokrywają prawie wszystkie lokalizacje.
Największe tłumy są w weekendy od 17:00 do 21:00.
Jeśli chcecie zdjęcia bez ludzi - celujcie w wczesne popołudnie środa-piątek.
Dla mnie osobiście Wiedeń to jedna z tych stolic, które najlepiej smakują zimą - nie po to, by „zaliczać zabytki”, ale by zanurzyć się w atmosferze, która latem po prostu nie istnieje.
Zaplanuj swoją podróż
Wiedeń to doskonały pomysł na city break. Jeśli jednak logistyka Cię przytłacza, nie wiesz, jak połączyć jarmarki z innymi atrakcjami Wiednia albo szukasz niedrogiego noclegu - zapraszam na moje konsultacje podróżnicze.
A jeśli ten wpis wywołał uśmiech lub zainspirował do podróży, możesz postawić mi wirtualną kawę na Zrzutce. Każde wsparcie pomaga mi tworzyć kolejne opowieści.
Do zobaczenia na szlaku (lub przy kubku gorącego ponczu)!
PS. Jeśli szukasz zupełnie innych świątecznych klimatów, koniecznie zobacz moją relację z Tirany w Albanii - tam Boże Narodzenie ma zupełnie inny smak!
Toruń, 25 listopada 2025 roku. Wieczór w Akademickim Centrum Kultury i Sztuki "Od Nowa", który na długo zostanie w mojej pamięci. Ale zanim opowiem Wam o tym, co działo się na scenie, muszę zacząć od osobistego wyznania. Od czegoś, co sprawiło, że ten wieczór przeżyłem inaczej niż większość widzów na sali.
Nie obejrzałem tego filmu. Wytrzymałem minutę.
Przez 5 lat byłem pracownikiem socjalnym. Pracowałem w jednej z najtrudniejszych dzielnic Torunia. Na co dzień stykałem się z przemocą w rodzinie - tą fizyczną, psychiczną, wymierzoną w kobiety, ale i w te najbardziej bezbronne istoty - w dzieci. Widziałem z bliska alkoholizm, wykluczenie, bezradność i ból, który trudno opisać słowami. I choć człowiek w takich warunkach staje się specjalistą od ludzkich dramatów, to jednocześnie w środku kruszeje kawałek po kawałku.
Choć od tamtego czasu minęły niemal dwie dekady, pewne drzwi w głowie trudno zamknąć na klucz. Moja wrażliwość i empatia pozostały nienaruszone, a może wręcz wyostrzyły się z czasem. Dziś po prostu nie jestem w stanie patrzeć na krzywdę drugiego człowieka - nawet jeśli jest to "tylko" fikcja fabularna na ekranie kinowym. Obrazy z przeszłości wracają zbyt szybko, zbyt intensywnie. I nawet najmocniejszy człowiek może poczuć, że ponownie stoi w drzwiach mieszkania, w którym cisza jest głośniejsza niż krzyk.
Mimo że nie byłem w stanie obejrzeć seansu, wiedziałem, że muszę być na spotkaniu z twórcami. Czułem, że dyskusja o „Domu Dobrym” wykracza daleko poza ramy zwykłego eventu filmowego. Że to będzie nie tylko rozmowa o produkcji, ale i o doświadczeniu tysięcy kobiet oraz dzieci - o historii, która wciąż, niestety, nie jest historią zamkniętą. I nie myliłem się. To była głęboka, bolesna, ale i oczyszczająca rozmowa o tym, co jako społeczeństwo zbyt często zamiatamy pod dywan.
Na scenie pojawili się: reżyser Wojciech Smarzowski, aktorki Agata Turkot i Agata Kulesza, producent Wojciech Gostomczyk oraz przedstawiciele organizacji pomocowych. To, co usłyszeliśmy, rzuca zupełnie nowe światło na proces powstawania filmu i jego społeczną misję. Każdy z gości wniósł do rozmowy własny ton - od twórczej analizy po osobiste świadectwa z pracy w terenie.
Wejście do głowy ofiary - nowa perspektywa Smarzowskiego
Wojciech Smarzowski przyzwyczaił nas do mocnego, naturalistycznego kina, które nie ucieka od brutalnej prawdy. Jednak w „Domu Dobrym” poszedł o krok dalej, decydując się na zabieg formalny, który łamie realizm, by oddać prawdę emocjonalną. Jak sam przyznał podczas spotkania, kluczem było „wejście do głowy głównej bohaterki”. Nie pokazanie przemocy z zewnątrz, ale jej odczucie od środka.
Reżyser zdradził, że inspirował się rozmową z osobą, która powiedziała mu wprost: „Ty tego nie zrozumiesz, ale musisz spróbować, jeśli chcesz zrobić ten film”. To zdanie stało się dla niego punktem zwrotnym. Stąd nieliniowa narracja, zakrzywienia czasu i dwie alternatywne ścieżki fabularne - ta mroczna i ta jaśniejsza. To jakby oglądać emocje rozpisane na dwóch równoległych mapach. Co ciekawe, Smarzowski zauważył, że osoby, które w swoim życiu zamknęły temat przemocy, interpretują zakończenie filmu jako happy end. To dowód na to, jak potężnie ten obraz rezonuje z osobistymi doświadczeniami widzów i jak różnie można przeżywać te same bodźce.
Na planie kluczowe było poczucie bezpieczeństwa. Reżyser wyznał, że osobą, przy której czuje się najbezpieczniej w pracy, jest operator Tomek Szuchart. Ta chemia między twórcami przekłada się na ekran, gdzie każda klatka krzyczy emocjami, ale jednocześnie jest niesiona z ogromną wrażliwością w oku kamery.
Agata Turkot i cena prawdy
Rola Gośki to wyzwanie, które mogłoby przytłoczyć niejednego doświadczonego aktora. Agata Turkot opowiadała w Toruniu o gigantycznym zmęczeniu - fizycznym i psychicznym - jakie towarzyszyło jej podczas zdjęć. Jej słowa brzmiały jak wyznanie kogoś, kto naprawdę wszedł w czyjąś traumę, ale jednocześnie zrobił to z największą ostrożnością.
- Nie wiedziałam, że mogę być tak zmęczona. Najpierw musiałam odpocząć, choroba, potem leżenie i nicnierobienie - mówiła aktorka. W jej głosie było słychać nie tylko zmęczenie, ale i pewien rodzaj ulgi, że udało się wyjść z tej roli w jednym kawałku.
Kluczowa w jej pracy była „higiena” zawodu. Współpracując z coacherką aktorską, Anią Skrupą, uczyła się metody „chowania się za postacią”, stawiania wyraźnej granicy między sobą a graną bohaterką. To fascynujące spojrzenie na warsztat aktorski, gdzie sztuka nie polega na zniszczeniu siebie, ale na bezpiecznym „pożyczeniu” emocji. Turkot podkreślała, że dla niej to właśnie ta jaśniejsza ścieżka fabularna była wiodąca, co pozwoliło jej przetrwać mrok tej historii i dało jej psychiczny oddech między kolejnymi ujęciami.
Agata Kulesza: Zrozumieć, nie usprawiedliwiać
Niezwykle poruszający był wątek Matki, w którą wcieliła się Agata Kulesza. Aktorka, znana z genialnych analiz psychologicznych swoich postaci, postawiła sprawę jasno: jej celem nie jest obrona postaci, ale zrozumienie jej motywacji. I z tej perspektywy jej rola nabiera jeszcze większej głębi.
- Obrona i zrozumienie to dwie różne rzeczy - punktowała Kulesza, a sala niemal automatycznie ucichła. W tym zdaniu było coś więcej niż analiza postaci - była to prawda o wielu relacjach rodzinnych.
Matka w „Domu Dobrym” to pejzaż, tło, które pozwala zrozumieć, dlaczego główna bohaterka była podatna na przemoc, dlaczego nie zauważyła pierwszych „czerwonych flag”. Kulesza zwróciła uwagę na przemoc, która nie zostawia siniaków, ale dewastuje psychikę: wieczne niezadowolenie, słowa „nic ci nie wyszło”, szantaże emocjonalne, migreny używane jako narzędzie kontroli, drobne, ale powtarzające się gesty obwiniania.
- To też jest przemoc - mówiła aktorka, zmuszając nas wszystkich do refleksji. Ilu z nas, wychodząc z kina, pomyśli: „ja też tak robię”? To siła tego filmu - pozwala przejrzeć się w nim nawet tym, u których w domu nikt nikogo nie bije. To lustro niewygodne, ale konieczne.
Koniec ze stereotypem „patologii”
Wojciech Smarzowski i Wojciech Gostomczyk (producent) mocno podkreślali chęć zerwania ze stereotypem przemocy domowej kojarzonej z alkoholem i biedą. Chcieli pokazać, że zło nie ma jednego adresu.
- Zrobiłem „Dom zły”, gdzie Dziabas uderzył Dziabasową (...) ale nikt nie zwrócił uwagi, że była tam przemoc, bo co? Po pijaku poniosło - wspominał Smarzowski. Ten cytat wybrzmiał jak diagnoza całego społeczeństwa, które zbyt często usprawiedliwia zło, jeśli wpisuje się w znany schemat.
W „Domu Dobrym” sprawca jest trzeźwy. Dom jest „normalny”, standardowy, poprawny. To właśnie jest najbardziej przerażające - zło, które czai się za fasadą elegancji, inteligencji i sukcesu. To film o przemocy w białych rękawiczkach, która może dotyczyć każdego z nas, naszych sąsiadów, przyjaciół, ludzi, którzy „nie wyglądają” na sprawców ani ofiary.
Film małych miast i wielkich zmian
Najbardziej budującym aspektem spotkania była rozmowa o społecznym odbiorze filmu. Początkowe obawy dystrybutorów („nikt nie będzie chciał oglądać, jak facet leje babę przez pół filmu”) okazały się bezpodstawne. Film obejrzało już około 2 milionów widzów! To ogromna liczba jak na temat tak trudny i wymagający.
Marcin, rzecznik, użył określenia „film małych miast”. To właśnie w mniejszych ośrodkach, gdzie anonimowość jest mniejsza, a wstyd większy, ludzie masowo ruszyli do kin. Film stał się katalizatorem zmian. Powstała mapa pomocy stworzona przez Fundację Czas Kobiet - narzędzie, które realnie ratuje życie, wskazując najbliższe punkty wsparcia. I choć to „tylko film”, jego skutki są jak fale na wodzie - idą dalej, niż moglibyśmy przypuszczać.
- Kiedyś sztuka była po coś. Ten film znowu jest po coś - podsumowano ze sceny. I trudno się z tym nie zgodzić. Takie dzieła przypominają nam, że kino to nie tylko rozrywka, ale także narzędzie zmiany społecznej.
Magia miejsca
Nie bez znaczenia jest miejsce, w którym odbyła się ta dyskusja. Toruńska „Od Nowa” to legenda. To tutaj kultura spotyka się z zaangażowaniem społecznym, a studencki klimat miesza się z powagą najważniejszych tematów współczesności. Organizacja wydarzenia stała na najwyższym poziomie, tworząc bezpieczną przestrzeń do tak trudnej rozmowy. Atmosfera była niezwykła - jednocześnie intymna i pełna uważności.
Jeżeli jesteście w Toruniu, koniecznie sprawdzajcie repertuar tego miejsca. To serce kulturalne uniwersytetu i miasta, gdzie dzieją się rzeczy ważne. Więcej o ich działalności dowiecie się bezpośrednio na ich stronie: ACKiS Od Nowa.
Podsumowanie
„Dom Dobry” to nie jest łatwy seans. To film, który boli. Ale jest to ból, który leczy, bo wyciąga na światło dzienne to, co ukryte - nie tylko w domach, ale i w nas samych. Dziękuję twórcom za odwagę, a organizatorom za możliwość uczestniczenia w tym spotkaniu. Ten wieczór nie był prosty, ale był potrzebny.
Jeśli czujecie, że ten temat Was dotyczy, pamiętajcie - nie jesteście sami. Są ludzie i organizacje gotowe pomóc. A jeśli po prostu szukacie dobrego, mądrego kina - idźcie na ten film. To lekcja empatii, której wszyscy potrzebujemy, niezależnie od tego, czy temat przemocy dotknął nas bezpośrednio.
Podoba Ci się to, co robię? Tworzenie takich relacji wymaga czasu i energii. Jeśli chcesz wesprzeć moje działania i rozwój bloga, możesz postawić mi wirtualną kawę:buycoffee.to/okiemobiektywu