Okiem Obiektywu
BLOG

Blog dla ludzi aktywnych i ciekawych świata

Zobacz świat Okiem Obiektywu

Odkrywamy historię miejsc i ludzi. Znajdziesz tu bogactwo motywujących opowieści i użytecznych porad. Pozwól się zainspirować

Zobacz
Z DRONA

Z góry widać więcej.

Zobacz świat z wysokiego pułapu.

Zobacz dziesiątki inspirujących miejsc i historii. Pozwól się zainspirować

Zobacz
ZA KULISAMI

Backstage

Spójrz! Jestem tuż za sceną

Wszystko pilnie obserwuje Okiem Obiektywu i wszystkim tym dzielę się z Wami

Zobacz

Zobacz Mapę Okiem Obiektywu

Ostatnio na Blogu

8 cze 2025

Romeo i Julia w Krainie FAKAPU – Festiwal Kontakt 2025 w Teatrze Horzycy

To był 4 czerwca. Tego dnia Festiwal Kontakt zaprosił mnie do Teatru im. Wilama Horzycy na spektakl, który zaskoczył mnie swoją formą i tematem. Spektakl "Romeo i Julia w Krainie FAKAPU" to teatr, który nie tyle szuka nowych form, co nowych powodów, żeby jeszcze w ogóle się spotykać. Bo nie o Szekspira tu chodzi. Chodzi o spotkanie. Z drugim człowiekiem. I z samym sobą.

Uczestnicy spotkania po spektaklu „Romeo i Julia w Krainie FAKAPU” podczas Festiwalu Kontakt w Teatrze im. Wilama Horzycy

Kondycja współczesna w rytmie Lidla i Biedronki

Zaczęło się podobno od TikToka. Pomysł na świat podzielony jak Werona, tylko że zamiast Capuletich i Montecchich mamy Biedronkę i Lidla. Absurd? Oczywiście. Ale przecież to właśnie absurd – maska i lustro naszych emocjonalnych katastrof. Tak powstaje groteskowy mikroświat z dystopijną logiką korporacji, śmieszno-straszny, z kolorowymi uniformami, taśmami wyznaczającymi przestrzeń i ochroniarzem, który rozwiązuje krzyżówki. Tyle wystarczy, żeby pokazać, że nasz świat też jest wyklejony taśmą, a my nawet nie sprawdzamy, czy można wyjść poza jej linię.

Sztuka jako narzędzie rewolucji wewnętrznej

Największą siłą tego spektaklu jest to, że nie opowiada o zakochanych nastolatkach, tylko o ludziach, którzy uczą się emocji jak nowego języka. Którzy nigdy nie przeszli ani zawodu miłosnego, ani przyjacielskiego, bo nie mieli do tego narzędzi. Ich Romeo i Julia nie przeżyją tragedii – oni dopiero uczą się czuć. Patrzę na nich i mam wrażenie, że wchodzą w tekst Szekspira jak w mapę – linijka po linijce, nie rozumiejąc, ale szukając w tym jakiegoś sensu, może drogi do siebie.

To nie jest teatr, który chce zmieniać system. To teatr, który pokazuje, że można przynajmniej zmienić spojrzenie. Że sztuka może być pretekstem, żeby spojrzeć w oczy drugiemu człowiekowi i powiedzieć: jestem. I widzę cię.

Muzyka zamiast dialogu

Piosenki w tym spektaklu nie są tylko wstawkami. To wewnętrzne monologi bohaterów, ich emocje podane tak, jak potrafią je wyrazić. Bo przecież łatwiej zaśpiewać niż powiedzieć. Tak przynajmniej mówi jedna z aktorek i trudno się z nią nie zgodzić. To, co w słowie wypada drętwo lub niezręcznie, w rytmie i melodii nabiera lekkości i siły.

Aktorka spektaklu „Romeo i Julia w Krainie FAKAPU” odpowiadają na pytania publiczności po pokazie w ramach Festiwalu Kontakt

Muzyczność spektaklu nie wynika z konwencji, ale z potrzeby. Z potrzeby opowiedzenia o bliskości w świecie, w którym coraz trudniej nawiązać relację, w którym rozmowa staje się stresem, a spotkanie cudem. Świetnie widać to w scenach, gdzie zderzają się rytm pracy z rytmem serca, a powtarzalność dźwięków wyznacza stan ducha bardziej niż tekst.

Przesyt, lęk, wyzwolenie – czyli FAKAP jako forma rozpoznania

"Kraina FAKAPU" to nie tylko ironiczny tytuł. To rozpoznanie wspólnej kondycji. Że się gubimy. Że nie umiemy. Że może nie trzeba umieć. Może wystarczy spróbować. I że nawet jak wszystko się zawali, to może właśnie wtedy na chwilę zrobi się miejsce dla prawdy. Jak w tym obrazie z muszkami owocówkami, które nie wylatują ze słoika, nawet gdy go już nie ma.

Czułość bez patosu

Ten spektakl nie jest ckliwy. Nie jest dydaktyczny. Jest czuły, ale nie naiwny. Pokazuje, że patos to może nie przeszłość, ale trzeba go przełamać ironią. Że szaleństwo zakochania nie musi być różowe. Może być kolorowe jak promocja w markecie, ale niesie ten sam ogień.

Na koniec

Spektakl "Romeo i Julia w Krainie FAKAPU" nie tyle reinterpretuje klasykę, co uczy nas od nowa, po co ta klasyka powstała. Być może Szekspir pisał o miłości, która łamie reguły. A tu miłość nie łamie niczego. Ona dopiero się uczy, że można cokolwiek złamać.

I za to jestem im dziękczny.

Zemsta na Festiwalu Kontakt 2025: Fredro, Hopper i nagroda dla Stuhra

W ramach 29. edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt w Toruniu zaprezentowano „Zemstę” w reżyserii Michała Zadary – inscenizację, która nie tyle unowocześnia Fredrę, co wydobywa z jego tekstu to, co brutalne, głęboko ludzkie i zaskakująco współczesne. Mimo że spektakl grany jest wiernie – bez skrótów, z zachowaniem wersyfikacji – jego siła leży w zupełnie innym wymiarze niż szkolna lektura. Tu Fredro mówi głosem pokolenia, które zna samotność lepiej niż honor, władzę lepiej niż miłość, a groteskę lepiej niż komedię.

Scena zbiorowa ze spektaklu „Zemsta” w reżyserii Michała Zadary, Maciej Stuhr w roli Papkina, inspirowana obrazem „Nocne marki”
 
Gdy podnosi się kurtyna, widzów wita znajoma, choć pozornie nieprzystająca do polskiej klasyki sceneria: niebieska rama barowej witryny z napisem „Le Vieux Château”. To obraz. A dokładniej – żywe nawiązanie do jednego z najbardziej poruszających dzieł w historii amerykańskiego malarstwa: Nighthawks Edwarda Hoppera. I właśnie to uderzenie – wizualne i emocjonalne – nadaje całemu przedstawieniu kluczowy ton. Obraz, który od lat należy do moich absolutnych ulubionych, pokazuje ludzi zamkniętych w szklanym barze, obok siebie, ale jakby osobno. Bez możliwości ucieczki, bez szansy na prawdziwą bliskość. Tacy są też bohaterowie Zadary. Cześnik, Rejent, Papkin – wszyscy oni, mimo krzykliwego języka i bitewnych pozycji, są przede wszystkim bohaterami osamotnionymi. Ich zemsta to nie tylko walka o majątek – to krzyk rozpaczy, podszyty potrzebą uznania, bliskości, może nawet – miłości. W tej scenografii Fredro przestaje być staroświeckim komediopisarzem, a staje się współczesnym analitykiem duszy.

W centrum sceny pulsuje Maciej Stuhr, który za swoją kreację Papkina odebrał nagrodę dla najlepszego aktora festiwalu. Jego rola to nie tylko świetna robota aktorska – to osobny organizm sceniczny, balansujący pomiędzy karykaturą a bezbronnym człowiekiem. Stuhr gra ciało – spocone, nerwowe, rwane – ale też duszę postaci, która nie umie być bohaterem i dlatego staje się błaznem. W tym świecie nie ma już miejsca na heroiczne figury. Są tylko figury pozorne – takie, które wypalają się szybko, jak światło lampy neonowej w barze Hoppera.

Aktorzy spektaklu „Zemsta” na tle scenografii przypominającej „Nocne marki” Hoppera, Teatr Komedia, Festiwal Kontakt 2025

Zadara, znany z brawurowych interpretacji klasyki, ponownie zaskakuje. Nie szuka w Fredrze patosu, nie buduje dydaktyki. Zamiast tego bierze tekst dosłownie i obraca go o 180 stopni – nie w sensie treści, ale kontekstu. Tu wszystko rozgrywa się w brudzie emocji, w połamanym rytmie ciała, w twarzach, które zdradzają więcej niż słowa. A jednocześnie pozostaje w pełni wierny strukturze dramatu. Nie dopisuje nic. Po prostu – jak Hopper – umieszcza ludzi w świetle, w którym widać więcej.

„Zemsta” w toruńskim wykonaniu to spektakl, który zostaje w głowie i ciele. Dzięki wyrazistej oprawie wizualnej, dzięki mistrzowskiej roli Macieja Stuhra, ale też dzięki temu, że pozwala raz jeszcze przeczytać klasykę – nie oczami ucznia, ale człowieka. I zobaczyć, że za każdą walką o mur kryje się coś dużo bardziej osobistego: potrzeba bycia zauważonym. A czasem wystarczy barowy blat i parę postaci, by ten krzyk wybrzmiał mocniej niż cały akt zemsty.

6 cze 2025

Samotność pól bawełnianych – Malkovich na Festiwalu Kontakt

Noc, w której pragnienie wyszło z podziemia. „Samotność pól bawełnianych” na 29. Festiwalu Kontakt

Toruńskie CKK Jordanki wypełniło się do ostatniego miejsca: „Samotność pól bawełnianych”, najmocniejszy punkt programu 29. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt, przyciągnął publiczność i krytyków jak magnes. Z dwunastu konkursowych propozycji organizator wydarzenia – Teatr im. Wilama Horzycy – ulokował właśnie ten spektakl Timofieja Kuliabina w samym sercu tegorocznej edycji (obszerny kontekst dziejów sceny przypominam w tekście „Teatr Horzycy – 120 lat historii” dostępnym tutaj).

Reżyser Timofey Kulyabin mówi do mikrofonu, obok John Malkovich i Ingeborga Dapkūnaitė słuchają. 

Od Koltèsa do psychoanalitycznej łamigłówki

Bernard-Marie Koltès napisał In the Solitude of Cotton Fields jako dialog Handlarza i Klienta. Kuliabin, wspólnie z dramaturgiem Romanem Dołżańskim, zamienił tę parę w dwie osobowości jednej postaci, tworząc sceniczny autoportret rozdartej świadomości. Jak tłumaczył po spektaklu, cała akcja toczy się „pod czaszką”, a nocna ulica Koltèsa staje się labiryntem wyobraźni.

Zbliżenie: John Malkovich siedzi w fotelu z butelką w dłoni, mikrofon leży przed nim.

Reżyser przesunął pierwotne tabu lat 80. – homoerotyczną transakcję – w obszar jeszcze silniejszego napięcia współczesności: pedofilii. „Nie pokazujemy zbrodni; pokazujemy lęk przed samym sobą” – podkreślał. Dyskretne znaki – dziecięcy rysunek, pluszowy miś, gwałtowne wideoflashe – przenoszą uwagę widza na granice empatii wobec nieakceptowalnego.

Dwie twarze (tego samego) bohatera

John Malkovich i Ingeborga Dapkūnaitė naprzemiennie wcielają się w Handlarza i Klienta. Aktor przyznał, że długo nie mógł zdecydować, którą rolę przyjąć, dlatego role rotują. Powstaje psychologiczny ring, gdzie każde zdanie odbija się echem w innym ciele.

Ingeborga Dapkūnaitė i John Malkovich trzymają się za ręce podczas ukłonów, boso na scenie.

Przez większość prób widzieliśmy tylko siebie. Wszystko, co oglądacie na ekranach, dzieje się za naszymi plecami” – mówił Malkovich, opisując pracę w hermetycznej „bańce we dwoje”. Minimalizm jego gestu i barwy głosu kontrastuje z nerwowym drżeniem sylab Dapkūnaitė. Gdy kamera zbliża się do ich twarzy, patrzymy jakby od wnętrza neuronowej sieci, a nie przez obiektyw.

Machina multimedialna

Za kulisami działa zespół, który Kuliabin pół żartem nazywa „sześcioma reżyserami” – kamera, wideo-efekty, światło, dźwięk, dramaturgia i on sam. To metaforyczne „studio wewnątrz spektaklu”: obraz, dźwięk i światło reagują w czasie rzeczywistym. Kamera śledzi aktorów, komputer deformuje głosy, projekcje przecinają scenę, a sound designer Timofey Pastukhov komponuje na żywo pętle zsynchronizowane z rytmem dialogu (fotografie promocyjne przygotował Gio Kardava). Technologia działa jak rentgen – odsłania pęknięcia w tekście, zamiast go ilustracyjnie podkreślać.

Rozmowa po spektaklu

Wieczorna dyskusja odsłoniła kluczowe warstwy przedstawienia. Kuliabin podkreślał, że „ulica nocna” istnieje wyłącznie w psychice protagonisty. Przesunięcie tabu ku pedofilii ma oddawać współczesne przemieszczenie granic moralnych, w których wciąż pozostają „ciemne strefy” wstydu. Reżyser opowiadał o metodzie pracy: od pierwszej próby na scenie byli wszyscy realizatorzy, a ustawienia kamer i świateł powstawały podczas improwizacji, po czym „zamrażano” je w zapamiętanych sekwencjach.

Panel w średnim planie: sześcioro rozmówców siedzi w pomarańczowych fotelach na tle czarnych słupów LED.

Malkovich dodał, że gra w niemal całkowitej ślepocie na projekcje: „Nie widzimy ani jednego kadru, wszystko opiera się na sygnałach świetlnych i zaufaniu do ekipy”. Pandemia wydłużyła próby rozpoczęte w 2020 roku, lecz, jak twierdzi aktor, „pozwoliła tekstowi wgryźć się głęboko pod skórę”.

Dlaczego to zostaje w głowie

Spektakl Kuliabina nie oferuje łatwego katharsis. Kamera zbliża się do porów skóry tak, jak Koltès zagląda w pory duszy; gra Malkovicha i Dapkūnaitė zamienia się w labirynt luster, z którego pytanie „kto kupuje, a kto sprzedaje?” wraca do patrzącego bumerangiem.

Czy jury sięgnie po Grand Prix i przyzna temu przedstawieniu Nagrodę Główną Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego? To już kwestia oficjalnych werdyktów. Znacznie istotniejsze, że – jak ujął to Malkovich – „ścigamy ducha, którego nigdy się nie złapie”, a ten duch po wieczorze w Jordankach wciąż dudni pod powiekami widzów.

8 sty 2025

Sylwester w Hiszpanii. Od ciszy po winogronowy rytuał

Witajcie w moim kolejnym wpisie z Girony! Po odkrywaniu średniowiecznego uroku miasta, słynnego „mostu Eiffla” i wspominek o planie filmowym „Gry o Tron” (o czym pisałem w poprzednim poście), przyszła pora, by podzielić się z Wami wrażeniami z hiszpańskiego Sylwestra.

Sylwester w Hiszpanii. Od ciszy po winogronowy rytuał


Hiszpański Sylwester krok po kroku

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że Sylwester w Gironie – i ogólnie w Hiszpanii – jest zupełnie inny niż w Polsce. Trudno tu znaleźć atmosferę szalonej zabawy na ulicach na kilka godzin przed północą. Tak właśnie poczułem, gdy o 22:00 wędrowałem po opustoszałych uliczkach Girony. Cisza, spokój, praktycznie brak ludzi. Można by pomyśleć, że mieszkańcy miasta całkowicie rezygnują z hucznego świętowania. Jednak okazało się, że wszystko to była tylko cisza przed „winogronową” burzą!

Tradycja 12 winogron, czyli „las doce uvas de la suerte”

Jedną z najważniejszych – i najciekawszych – hiszpańskich tradycji sylwestrowych jest jedzenie winogron wraz z wybiciem północy. Nie chodzi jednak o to, by zjeść je naraz. Równo o godzinie 00:00, przy każdym uderzeniu dzwonu (czy zegara), Hiszpanie zjadają jedno winogrono. Łącznie jest ich dwanaście – każde symbolizuje kolejny miesiąc nadchodzącego roku i ma przynieść szczęście oraz pomyślność.

Choć zwyczaj ten kultywowany jest w całym kraju, tutaj, w magicznej scenerii Girony, nabiera szczególnego charakteru. Ogromne schody katedry, średniowieczne mury, wąskie uliczki i tłum, który dosłownie w ostatniej chwili wypełnił uśpione wcześniej zakamarki miasta.

Gdzie się podziali mieszkańcy?

W Polsce (Sylwester w Toruniu) czy innych europejskich krajach często już od wczesnego wieczora czuć sylwestrową gorączkę: na ulicach słychać muzykę, a niebo rozświetlają pojedyncze fajerwerki. We Włoszech (Sylwester i Nowy Rok we Włoszech) czy w Szwecji (Tolvslaget på Skansen czyli Sylwester w Skansenie w Sztokholmie) bywa podobnie – ludzie grupują się w centrach miast dużo wcześniej.

Most Eiffla w Gironie nocą

W Gironie tymczasem do 22:00 było zupełnie pusto. Kiedy przeszliśmy się pod iluminowaną choinkę stojącą przy jednym z mostów na rzece Onyar, mieliśmy wrażenie, że wszyscy wyjechali z miasta. Pomyśleliśmy: „Czy tutaj Sylwestra obchodzi się tylko w domach?” Jak się okazało, mieszkańcy Girony faktycznie spędzają sporą część wieczoru w gronie rodzinnym, a dopiero tuż przed północą gromadzą się na placu przy katedrze lub w innych charakterystycznych punktach miasta, by wspólnie pożegnać stary rok i powitać nowy.

Punkt kulminacyjny przy katedrze

Tuż przed północą wąskie, brukowane uliczki wypełniły się ludźmi zmierzającymi w kierunku katedry. Atmosfera diametralnie się zmieniła: gwar rozmów, śmiechy, sporadyczne okrzyki radości. Nagle z okien i balkonów wyłoniły się drobne dekoracje świetlne, a spod katedry było słychać odgłosy przygotowań do krótkiego spektaklu.

Równo o 00:00 rozległ się dźwięk dzwonów, a zgromadzeni tłumnie Hiszpanie – wyciągnąwszy wcześniej przygotowane winogrona – zaczęli je spożywać uderzenie po uderzeniu, łącznie dwanaście sztuk. Szampan oczywiście również się pojawił, ale nie był najważniejszym bohaterem wieczoru. Tłum śmiał się, wiwatował i składał sobie życzenia.

Co ciekawe, w przeciwieństwie do Polski, nie zobaczyłem zbyt wielu petard czy głośnych fajerwerków. Dla miłośników czworonogów (których i w Gironie nie brakuje) to spore udogodnienie – większość psów nie musi się bać hucznych wystrzałów.

Skąd wzięły się te winogrona?

Zwyczaj jedzenia 12 winogron sylwestrowych (po hiszpańsku nazywanych uvas de la suerte, czyli „winogronami szczęścia”) narodził się podobno na początku XX wieku. Według jednej z wersji historii, hiszpańscy producenci winogron chcieli sprzedać nadwyżki owoców, więc wpadli na pomysł promowania ich jako przynoszących szczęście w noworoczną noc. Z czasem ten zabawny chwyt marketingowy przerodził się w piękną i żywą tradycję, bez której większość mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego nie wyobraża sobie Sylwestra.

Nowy Rok na katalońskich ulicach

W chwili, gdy zegary już wybiły północ i dwanaście winogron zostało zjedzonych, można było wreszcie odetchnąć, wznieść toast i wyruszyć w miasto. Girona, spokojna do tej pory, nagle ożyła. Z każdą minutą przybywało grup znajomych i rodzin wypełniających placyki, bary i puby. Hiszpański temperament zaczął dawać o sobie znać – słychać było wybuchy śmiechu, muzykę płynącą z kilku pubów, a gwar wieczoru przeniósł się w kolorowe zaułki miasta.

Uliczki Girony podczas sylwestrowej nocy

Zaskakująco spokojnie, a jednak radośnie

Choć Sylwester w Gironie nie jest tak „ognisty” jak w Barcelonie, Madrycie czy np. w polskich miastach, to wciąż kryje się w nim niepowtarzalna magia. Uroczysta cisza przed północą, zbieranie się ludzi w ostatniej chwili na schodach katedry, wspólne odliczanie i rytualne zjadanie winogron – wszystko to tworzy atmosferę, którą trudno opisać. Trzeba jej doświadczyć na własnej skórze.

Podsumowanie i życzenia na Nowy Rok

Jeśli planujecie przyjazd do Hiszpanii w okresie noworocznym, nie zdziwcie się, jeśli 31 grudnia do późnego wieczora ulice będą niemal puste. Za to tuż przed północą zobaczycie radosne tłumy, a w ich dłoniach obowiązkowo pojemniczki z dwunastoma winogronami. To jedna z tych lokalnych tradycji, która najmocniej zapada w pamięć.

Dzięki tym zwyczajom, Sylwester w Gironie zyskał dla mnie całkiem nowy wymiar. Spokój, bliskość rodziny i przyjaciół, a przede wszystkim wyjątkowe przywiązanie do symboliki Nowego Roku – to wszystko sprawia, że tę noc zapamiętałem na długo.

Życzę Wam, abyście w ten Nowy Rok weszli z radością, otwartym sercem oraz – wzorem Hiszpanów – z nadzieją na szczęście w każdym z dwunastu miesięcy. Jeśli tylko macie okazję, przeżyjcie kiedyś Sylwestra właśnie tutaj, w Gironie. Bez fajerwerków, za to z masą emocji (i winogron)!

Feliz Año Nuevo!