Kończy się bateria. Zginę. Adam Bielecki przerywa milczenie o Nanga Parbat - to nie jest zwykła książka

14 gru 2025

Kończy się bateria. Zginę. Adam Bielecki przerywa milczenie o Nanga Parbat - to nie jest zwykła książka

Są takie wiadomości, których nigdy nie chciałoby się odczytać. I są takie książki, których napisanie kosztowało więcej niż nieprzespane noce. Dziś, dokładnie w dniu premiery "Bez śladu" Adama Bieleckiego i Dominika Szczepańskiego, trzymam w ręku zapis jednej z najbardziej dramatycznych akcji ratunkowych w historii himalaizmu. To nie jest kolejna opowieść o chwale. To bolesna sekcja zwłok nadziei, biurokracji i ludzkiej wytrzymałości.

Adam Bielecki podczas spotkania autorskiego - autor książki „Bez śladu” o akcji ratunkowej na Nanga Parbat

Myśleliśmy, że o Nanga Parbat wiemy już wszystko. Myliliśmy się. Adam Bielecki przerywa milczenie i ujawnia treść SMS-ów, których nigdy nie mieliśmy zobaczyć. Wiadomości, które mrożą krew w żyłach bardziej niż wiatr w Karakorum.

"Zamarzłam tej nocy" - cisza, która krzyczy

Wyobraźcie sobie ciemność na wysokości ponad 7000 metrów. Jesteście tam sami. Elisabeth Revol była sama. Fragmenty książki, które właśnie ujrzały światło dzienne, pokazują przerażającą samotność francuskiej himalaistki. O godzinie 8:53 rano do bazy dotarła wiadomość, która brzmiała jak wyrok:

"Jeśli możecie, zorganizujcie akcję ratunkową tak szybko, jak to możliwe. Zamarzłam tej nocy. Zamarzło mi pięć palców u lewej stopy."

To był dopiero początek koszmaru. Kilka godzin później, o 17:28, przyszło ostatnie ostrzeżenie. Krótkie, żołnierskie, pozbawione złudzeń:

"Kończy się bateria. Zginę, jeśli pomoc nie przybędzie."

Czytając te słowa w ciepłym pokoju, trudno pojąć grozę tej sytuacji. Adam Bielecki w swojej książce zabiera nas jednak tam - w strefę śmierci, gdzie każda sekunda zwłoki to krok w stronę niebytu.

Przelew ważniejszy od życia?

To chyba najbardziej szokujący fragment "Bez śladu". Kiedy cały świat śledził „kropki” na wirtualnej mapie Nanga Parbat, w bazie pod K2 rozgrywał się inny dramat. Nie górski. Biurokratyczny. Adam Bielecki i Denis Urubko byli gotowi. Sprzęt spakowany. Niebo - co rzadkie w tym rejonie - błękitne. Idealne do lotu. Więc na co czekali?

"- O której będą helikoptery? - zapytałem, wchodząc do mesy.
- Askari wciąż nie dostała kasy na akcję ratunkową - usłyszałem.
(...) Askari Aviation zgodziło się polecieć dopiero, kiedy pojawiła się kasa."

50 000 euro. Tyle kosztował start silników. Przez godziny, które mogły uratować Tomka Mackiewicza, negocjowano przelewy, ubezpieczenia i gwarancje. To brutalna lekcja, o której pisałem już wcześniej, analizując komercjalizację gór - w Himalajach romantyzm kończy się tam, gdzie zaczyna się faktura.

Zobacz też: Adam Bielecki - styl „na lekko”, etyka wspinaczki i alarm klimatyczny

Mit „Terminatora” a ludzki strach

Pamiętacie memy? Adam i Denis jako maszyny wbiegające pionowo na ścianę. Media stworzyły obraz herosów nieznających bólu ani lęku. W „Bez śladu” Bielecki z rozbrajającą szczerością obala ten mit. To nie był bieg superbohaterów. To była walka o każdy oddech, pełna strachu i improwizacji.

"Wyskoczyłem w locie, pilot nie chciał nawet czekać, aż zamknę drzwi (...). Denis już się wspinał. Widziałem szybko oddalające się plecy mojego partnera.
- Denis, do cholery, poczekaj! - krzyknąłem.
- Nie mamy czasu - burknął."

"Chyba wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, w jakiej sytuacji się znalazłem. Zapada zmrok, nie mamy namiotu, śpiwora ani karimaty" - pisze Bielecki. Nocna wspinaczka drogą Kinshofera, zimą, bez zaplecza biwakowego, była balansowaniem na granicy życia i śmierci.

Czytaj także: Denis Urubko. Poeta gór i niestrudzony odkrywca

"ADAM, MAM JĄ!"

Środek nocy. Ponad tysiąc metrów w pionie pokonane w kilka godzin. I nagle głos Denisa Urubki przebijający ciemność:

"- Elisabeth, miło cię widzieć - powiedział Denis. - ADAM, MAM JĄ!"

Spotkanie z Elisabeth Revol było cudem. Ale informacje, które przekazała, rozwiały wszelkie nadzieje na uratowanie Tomka Mackiewicza. "Miał odmrożoną twarz, ręce i nogi. Z kącika ust ciekła mu krew" - relacjonowała. Decyzja mogła być tylko jedna: ratować tę osobę, którą dało się jeszcze uratować.

Truman Show i „krew na rękach”

"Bez śladu" jest też gorzkim rozliczeniem z nami - obserwatorami. Bielecki opisuje uczucie bycia w „Truman Show”. Gdy oni walczyli o życie na ścianie, internet produkował teorie, oskarżenia i nierealne pomysły ratunkowe.

Najbardziej bolą jednak słowa, które padły później. Zarzuty, że Polacy „mają krew na rękach”, bo nie wrócili po Tomka. Czytając o tym po relacji nocnej wspinaczki, ryzyka i decyzji podejmowanych w strefie śmierci, trudno oprzeć się wrażeniu, jak łatwo ferujemy wyroki z bezpiecznej odległości.

Dlaczego musisz przeczytać tę książkę?

"Bez śladu" nie jest lekturą łatwą ani wygodną. Odbiera himalaizmowi mit bohaterstwa, ale zostawia coś ważniejszego - prawdę o granicach, odpowiedzialności i braterstwie liny. To domknięcie historii, którą wszyscy przeżywaliśmy, ale której tak naprawdę nie znaliśmy.

Jako Okiem Obiektywu zachęcam do sięgnięcia po tę książkę nie dla sensacji, lecz dla zrozumienia, co naprawdę wydarzyło się wtedy na Nanga Parbat.

KUP KSIĄŻKĘ „BEZ ŚLADU” - OFICJALNA STRONA >>

A Wy? Gdzie byliście, gdy docierały informacje o akcji ratunkowej na Nanga Parbat? Dajcie znać w komentarzach.