Podczas 29. Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju, jako dziennikarze mieliśmy okazję porozmawiać z Oswaldem Rodrigem Pereirą i Bartkiem Ziemskim – dwoma czołowymi postaciami polskiego himalaizmu. Oswald Rodrigo Pereira, doświadczony himalaista, jest znany z ambitnych projektów, takich jak wspinaczki bez tlenu czy wsparcia szerpów. Bartek Ziemski, obiecujący narciarz górski i członek kadry Polskiego Związku Alpinizmu, łączy umiejętności narciarskie z pasją do wspinaczki. W wywiadzie dzielą się swoimi doświadczeniami z ostatnich wypraw, omawiają przyszłe plany i wyzwania, oraz zdradzają kulisy finansowania swoich projektów.
Oswald Rodrigo Pereira: No dobrze, może pokrótce opowiem, co za nami i co przed nami. Myślę, że naturalnie spoglądamy w stronę Everestu. Za rok chcielibyśmy spróbować zjazdu narciarskiego, tak samo bez dodatkowego tlenu i bez wsparcia szerpów, bo tegoroczna wyprawa dała nam mocno w kość. Więcej nosiliśmy namiotów, niż się wspinaliśmy. A gdybyśmy robili Everest, to pewnie przy okazji Lhotse. Jeśli jednak nie Everest i Lhotse, to chcemy wcześniej zdobyć jakieś niższe ośmiotysięczniki, np. Manaslu, jako przygotowanie. Planujemy to zrobić jesienią, żeby uniknąć korków i tłumów.
Ja prawdopodobnie jeszcze zimą pojadę na ośmiotysięcznik, ale to jeszcze nie jest pewne, plan dopiero się klaruje. Zobaczymy, w jakim stylu i z kim.
Generalnie dotychczas te ośmiotysięczniki dobieraliście trochę pod kątem finansowych możliwości, a raczej ich braku. Wyjazd na Everest to już zupełnie inna półka, prawda?
Oswald Rodrigo Pereira: Powoli wyczerpują się ośmiotysięczniki, które można zdobyć w stylu, w jakim chcemy. W tym roku myśleliśmy o Makalu i Kanchenzondze, ale też o Cho Oyu albo Shishapangmie. Problemem jest finansowanie, a po drugie – ewentualne odmowy wjazdu w ostatniej chwili. Trzeba przemyśleć, które szczyty będą pasować do naszych projektów.
Sami pozyskujecie fundusze, czy macie jakiegoś sponsora, rodzinę, która pomaga?
Oswald Rodrigo Pereira: No właśnie nie, trzeba założyć rodzinę, żeby mieć pieniądze albo bogatych rodziców! Bartek jest w kadrze narciarskiej Polskiego Związku Alpinizmu, więc ma jakieś wsparcie. Ja mam wsparcie od The North Face, ale do każdej wyprawy musieliśmy dokładać z własnej kieszeni. Jeśli mamy jakiś problem w górach wysokich, to jest to szukanie pieniędzy. Nie potrafimy tego robić. Jesteśmy dość introwertyczni i nie umiemy prosić o pieniądze.
Mimo to istnieją plany na zrealizowanie dużego filmu o międzynarodowej dystrybucji, jednak taka produkcja wymaga znacznych funduszy.
Wyjazdy, takie jak wspinaczka na Everest, są kosztowne, zwłaszcza biorąc pod uwagę loty i logistykę. W zeszłym roku ponieśliśmy straty, straciliśmy sprzęt o wartości około 40 tysięcy złotych, a do samej wyprawy dołożyliśmy dodatkowe 20 tysięcy. Pomimo tych trudności, film przyniósł na tyle dochodów, że udało nam się spłacić część długów. Jednak za każdym razem, gdy wracamy z Nepalu, czujemy się jak bankruci. Finansowanie ze strony Ministerstwa Sportu wydaje się być ograniczone głównie do wsparcia Polskiego Związku Alpinizmu, co sprawia, że nie mamy dostępu do dodatkowych środków na tego typu projekty.
Czy to, że firmy sportowe nie chcą Was wspierać, wynika z zbyt dużego ryzyka, czy może z Waszej niechęci do "oblepiania się" logotypami?
Oswald Rodrigo Pereira: Gdyby ktoś zaoferował duże pieniądze, nie mielibyśmy problemu z przyjęciem sponsorów, ale chodzi o znaczące wsparcie, a nie symboliczne kwoty z wielkimi oczekiwaniami w zamian. Obecnie światowy kryzys finansowy sprawia, że firmy dwa razy oglądają każdą złotówkę, zanim ją wydadzą. Czasy, kiedy spółki Skarbu Państwa chętnie inwestowały w himalaizm, skończyły się po wyprawach na Broad Peak i zimowe K2. Od tamtej pory nie było równie kosztownych polskich projektów. Po pandemii firmy raczej oszczędzają, niż angażują się w ryzykowne inicjatywy.
Czy przed wyprawą zazwyczaj znacie już jej koszty?
Oswald Rodrigo Pereira: ak, zazwyczaj mamy to rozpisane, choćby w notatniku w telefonie. W przypadku przyszłorocznego projektu zaczęliśmy rozmowy już w Katmandu, zaraz po zakończeniu ostatniej wyprawy. Będąc na miejscu, można negocjować bezpośrednio, co jest bardziej efektywne niż opieranie się wyłącznie na Excelu.
ok wcześniej mniej więcej znamy koszty, choć nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Na przykład, w zeszłym roku planowaliśmy ambitny projekt „MAD” obejmujący Makalu, Annapurnę i Daulagiri, ale ostatecznie brak funduszy uniemożliwił wspinaczkę na Makalu. Dopłaciliśmy do projektu, a w tym roku musieliśmy zrezygnować z Cho Oyu, bo brakowało około 300 tysięcy złotych. Okazało się to dobrą decyzją, bo wielu wspinaczy, którzy tam jechali, nie dostało wiz i musieli wrócić. Po obecnej wyprawie ustaliliśmy koszty na przyszły rok – wyniosą one około 800 tysięcy do miliona złotych.
Jaki plan zakładacie na nadchodzącą wyprawę?
Oswald Rodrigo Pereira: Planujemy działać na Evereście do około 20 listopada, zgodnie z informacjami, które otrzymaliśmy. Poznaliśmy się z Ice Doctors w 2019 roku podczas naszej wyprawy, kiedy to mieliśmy różne podejścia do wspinaczki. Ice Doctors są odpowiedzialni za zabezpieczanie lodospadu, co jest jednym z największych kosztów – wynosi około 37 tysięcy dolarów. Niestety, nie możemy się obejść bez ich pomocy, ponieważ jest to wymóg regulacyjny. W przyszłym roku również będziemy musieli skorzystać z ich usług.
Czy braliście pod uwagę połączenie sił z innymi wspinaczami, takimi jak Bartek, żeby podzielić się kosztami i zasobami?
Oswald Rodrigo Pereira: Tak, rozważaliśmy taką opcję. Kiedy rozmawialiśmy z Nepalczykami, wspomnieliśmy, że jeśli pojawią się zainteresowani ze strony innych sportowców, chętnie podzielimy się kosztami i zasobami. Na przykład, jeżeli Bartek lub Jędrek (Bargiel) będą mieli swoje wyprawy, moglibyśmy dzielić Basecamp i inne stałe koszty. Jędrek może wrócić na Everest, więc dla nas korzystne byłoby współdzielenie zasobów, jeśli takie możliwości się pojawią.
Bartek, jak sobie wyobrażasz możliwość współpracy z innym narciarzem?
Bartek Ziemski: Pewnie, dlaczego nie? Współpraca z innym narciarzem jest możliwa, ale wymaga wcześniejszego spędzenia ze sobą dużo czasu, żeby się dobrze poznać. Na razie jednak żaden z moich znajomych nie ma czasu na tak długie wakacje.
Ile czasu szacujecie na realizację wyprawy?
Oswald Rodrigo Pereira: Generalnie planowaliśmy, że wyprawa zajmie do 50 dni. To nie jest dłuższa wyprawa niż obecna. Tegoroczny projekt zajął nam 51 dni, a rok temu było to trochę ponad 40 dni. Wiele zależy od pogody. Wejście na szczyt zajęło nam stosunkowo szybko, ale później, w bazie, spędziliśmy prawie 3 tygodnie bez żadnych wypraw.
Jak agencje zareagowały na pomysł wyprawy na Everest?
Oswald Rodrigo Pereira: Na początku dowiedzieliśmy się, że na razie nie mamy wystarczających funduszy. Generalnie podejście Nepalczyków do osób, które przyjeżdżają bez pieniędzy, jest dość znane. Nie są zbyt lubiani i tacy goście jak my. Ale myślę, że Seven Summit, który współpracuje z nami od dłuższego czasu i zna naszą markę, zyskał pewne poczucie, że nas lubią, że nie chodzi tylko o pieniądze. Może to przesada, ale nawet się troszczyli, kiedy miałem problemy zdrowotne podczas zejścia. Byli gotowi wysłać helikopter, żeby na koniec im zapłacić za wyprawę. Jeśli biorąc pod uwagę, że na Kanczendzondze działało wiele agencji, a my weszliśmy jako jedyni w sezonie, to dla Seven Summit jest to zawsze jakaś marka, że z nimi jeździmy. Kiedyś rozmawialiśmy, żeby zostali naszym partnerem wyprawowym, żebyśmy nie musieli płacić, ale myślę, że to nigdy się nie wydarzy.
Jakie były koszty związane z organizowaniem wyprawy na Manaslu zimą, szczególnie biorąc pod uwagę, że basecamp był już postawiony?
Oswald Rodrigo Pereira: Kiedy byłem na Manaslu zimą, wyprawa miała być początkowo zorganizowana tylko przez Alex Txikona i Simone Moro. Kiedy zaczęli witać każdego z otwartymi ramionami, okazało się, że basecamp był już postawiony, koszty stałe już poniesione. Wtedy dołączyłem ja, małżeństwo z Belgii i jeszcze jedna Finka, więc dla nich to były dodatkowe pieniądze. Gdybyśmy pojechali wcześniej, np. w połowie września, to może udałoby się uniknąć dodatkowych kosztów.
Jakie jest Wasze podejście do organizacji wypraw, np. wejścia na Everest czy inne cele? Jakie są Wasze plany finansowe i logistyczne?
Oswald Rodrigo Pereira: Wydaje mi się, że logicznie najlepiej byłoby najpierw wejść na Everst, zjechać, potem wejść na Lhotse i zjechać, ale najpierw trzeba tam przyjechać i zebrać pieniądze. Everest nieprzypadkowo ma dwa polskie wejścia bez tlenu. Mówimy o absolutnym wyczynie. Makalu i Kanchenzonga w tym roku pokazały, że wysokie 8-tysięczniki to zupełnie inna liga. Adam Bielecki podkreślał, że wspinanie na 8-tysięczniki to jedno, a wspinanie na te najwyższe z nich to coś zupełnie innego. Dotknęliśmy pułapu powyżej 8400 i zdajemy sobie sprawę, jak trudne to jest.
Jak przygotowujecie się fizycznie i mentalnie do wypraw, zwłaszcza do tak wysokich ośmiotysięczników?
Oswald Rodrigo Pereira: Dla Bartka nie ma większej różnicy, ponieważ jest takim diamencikiem, że nie musi trenować. Po prostu jest szybki i silny. Ja natomiast czuję, że do każdej wyprawy muszę trenować coraz mocniej. Czas przed wyprawą, te dwa miesiące, są kluczowe. Wydaje mi się, że trzeba trenować jeszcze intensywniej.
Tak, trenuję przed wyprawami. Ważne jest również, aby dobrze przygotować się do przenoszenia sprzętu, bo różnica kilku kilogramów, jak w przypadku drona czy kamery, może mieć duży wpływ na wynik wyprawy.
Czy ostatnie trudne doświadczenia na wyprawie wpływają na Wasze przyszłe plany i wrażenia?
Oswald Rodrigo Pereira: Na pewno wpływają. Nie chciałbym powtarzać tak ciężkiej sytuacji. Przetrwanie tamtej nocy i późniejsze zejście były naprawdę fenomenalne. Po wylądowaniu w Katmandu, mówiłem, że takie sytuacje są rzadkie. Na Kanczendzondze w ostatnich pięciu latach były tylko dwie śmierci związane z wyczerpaniem. Doświadczyłem, że jestem śmiertelny i muszę być ostrożny, nie pozwalać sobie na nocne biwaki.
Jak obecny styl życia, związany z wyprawami wysokogórskimi, wpływa na Wasze plany dotyczące założenia rodziny? Czy myślicie o rodzinie jako priorytecie w najbliższym czasie?
Oswald Rodrigo Pereira: Obecny styl życia, związany z wyprawami i ekstremalnymi projektami, zdecydowanie wpływa na nasze plany dotyczące rodziny. Takie życie, pełne ryzyka i intensywności, nie sprzyja zakładaniu rodziny, szczególnie w kontekście długotrwałej nieobecności w domu. Uważam, że to bardzo trudne połączenie – pasja do himalaizmu a jednocześnie życie rodzinne. Oczywiście, są biologiczne ograniczenia, które z wiekiem mogą wpływać na decyzje o rodzinie, ale na razie nie traktuję zakładania rodziny jako priorytetu. Współczesne środowisko himalaistów pokazuje, że życie w takim stylu często prowadzi do rozbitych rodzin, ponieważ nieobecność męża czy ojca, zarówno fizyczna, jak i mentalna, jest dużym wyzwaniem. Wobec tego, skupiam się na realizacji swoich celów w górach, aby później nie żałować, że nie zrobiłem wszystkiego, co chciałem. Ostatecznie, jeśli pojawi się czas na rodzinę, wtedy zajmę się tym, ale na razie jestem skoncentrowany na swoich pasjach.