Podczas tegorocznego, 29. Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju, miałem przyjemność porozmawiać z jednym z najbardziej znanych polskich himalaistów – Adamem Bieleckim. Jest on człowiekiem, który nie tylko zdobywa najwyższe szczyty świata, ale także nieustannie inspiruje swoimi osiągnięciami i podejściem do gór. Nasza rozmowa koncentrowała się na zmianach klimatycznych, które Bielecki obserwuje od blisko 25 lat swojej kariery wspinaczkowej, a także na wyzwaniach, jakie niesie za sobą współczesny himalaizm, zarówno w kontekście ekologicznym, jak i sportowym. Zapraszam do lektury wywiadu, w którym Adam Bielecki dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat przyszłości gór i wspinaczki.
Panie Ademie, od blisko 25 lat jest Pan aktywnym wspinaczem. Jakie zmiany klimatyczne zauważył Pan w górach na przestrzeni tego czasu?
Adem Bielecki: Zmiany są drastyczne i wyraźnie widoczne. Weźmy na przykład Kilimandżaro. Kiedy zdobywałem szczyt po raz pierwszy, szedłem po lodowcu. Przy drugiej wizycie, kilka lat później, lodowiec był już tylko w oddali, a szlak prowadził przez śnieg. Ostatni raz byłem tam pięć lat temu i lodowca już nie było – tylko jego szczątki. Specjaliści przewidują, że za dziesięć lat na Kilimandżaro nie będzie już lodowca w ogóle.
Podobne zmiany zachodzą w Alpach. Lodowce cofają się o kilka kilometrów, co jest ogromną zmianą w skali, biorąc pod uwagę, że kiedyś to było tylko kilka dziesiątek metrów. Ostatnia zima w Alpach pokazała, że wiele legendarnych dróg alpejskich, które kiedyś były dostępne latem, teraz można przejść jedynie zimą, o ile w ogóle są dostępne. Często brakuje lodu, co uniemożliwia wspinanie się po tych drogach.
Czy mógłby Pan podać inne przykłady zmian, które Pan zaobserwował?
Na przykład, moja zeszłoroczna próba wspinaczki na północno-zachodnią ścianę Anapurny musiała zostać przerwana z powodu zbyt wysokich temperatur i wytapiających się kamieni. W Karakorum w lipcu deszcz padał na wysokości 6200 metrów, co jest absolutną anomalią – izoterma zerowa powinna znajdować się na poziomie 3000 metrów. Podczas wyprawy na Gaszerbrum II w Pakistanie, działaliśmy nocą, ponieważ w ciągu dnia było zbyt niebezpiecznie z powodu wysokich temperatur i zagrożenia lawinowego.
Jak te zmiany wpływają na Pana plany wspinaczkowe?
Zmiany mają ogromny wpływ na nasze plany. Kiedyś sezon lodowy w Alpach trwał trzy miesiące. Teraz trwa tylko 2-3 tygodnie, co sprawia, że musimy planować wyjazdy do takich krajów jak Kanada czy Norwegia, gdzie warunki lodowe są bardziej stabilne. Tradycyjne miejsca wspinaczkowe, które kiedyś były pewne, teraz są znacznie mniej przewidywalne.
Jakie są Pana przemyślenia na temat wpływu turystyki wysokogórskiej na góry?
Masowa turystyka ma ogromny wpływ na środowisko górskie. W biednych krajach takich jak Nepal czy Pakistan, świadomość ekologiczna jest niska, a gospodarka odpadami praktycznie nie istnieje. Kiedyś, jako młody wspinacz, byłem oburzony tym, jak po wyprawach śmieci były spalane w bazach. Teraz, jako kierownik wypraw, starałem się tego unikać, ale często spotykam się z rzeczywistością, gdzie lokalne społeczności spalają śmieci, mimo moich starań, aby tego uniknąć. Problem polega na tym, że w tych krajach nie ma odpowiednich systemów zarządzania odpadami.
Co można zrobić, aby poprawić sytuację w kontekście zarządzania odpadami w górach?
Kluczowe jest budowanie świadomości i edukowanie lokalnych społeczności oraz turystów. Turyści powinni wymagać od lokalnych władz lepszego zarządzania odpadami. Na przykład, na Everest można by wprowadzić opłatę klimatyczną i organizować regularne ekspedycje sprzątające, ale takie rozwiązania mają ograniczoną skuteczność, jeśli brakuje systemów na poziomie krajowym. Ważne jest także, aby wspinacze i turyści przestrzegali zasad minimalizowania śladu ekologicznego i promowali zrównoważoną turystykę.
Czy są jakieś inne pomysły, które mogłyby poprawić sytuację?
Myślę, że budowanie świadomości ekologicznej i promowanie odpowiedzialnego turystyki to kluczowe kierunki. Turystyka górska musi dostosować się do nowych warunków klimatycznych, a także dążyć do minimalizacji wpływu na środowisko. Ważne jest, aby wspinacze i turyści mieli wpływ na lokalne społeczności i wymuszali zmiany w zarządzaniu odpadami. To globalny problem, który wymaga współpracy na wielu poziomach.
Zapytam Cię jeszcze o sport i o styl alpejski. Rozbuduję pytanie, które wcześniej zadawaliśmy Messnerowi, Pustelnikowi, Wilickiemu. Czy wspinanie się w najwyższych górach jest sportem? I co według Ciebie oznacza samodzielne wejście?
Uważam, że himalaizm jest sportem, ale to coś więcej niż tylko sport. Tak, spełnia definicyjne kryteria sportu – mamy wyniki, wyzwania fizyczne i mentalne, rywalizację. Natomiast himalaizm nie jest porównywalny z tradycyjnymi dyscyplinami sportu. Rywalizacja istnieje, ale nie przybiera tak jawnej formy jak w innych sportach, chociaż wspinacze doskonale wiedzą, że "dokopać" koledze lepszym wynikiem daje satysfakcję. Mimo że nie ma formalnych zawodów, nieustannie porównujemy się między sobą: kto wspiął się szybciej, w lepszym stylu – to jest esencja sportu.
A jak rozumiesz samodzielne wejście?
Styl alpejski to konkretna definicja, z którą jestem związany. Nawet napisałem o tym hasło na Wikipedii, które do dzisiaj tam funkcjonuje. Czysty styl alpejski oznacza mały zespół wspinaczy, który działa niezależnie od bazy aż po szczyt. Nie używamy poręczówek, nie korzystamy z cudzej pomocy ani sprzętu. Idealna wersja to zdobycie szczytu za pierwszą próbą w jednym podejściu. Z drugiej strony mamy styl wyprawowy, gdzie duże ekipy wnoszą tony sprzętu i działają w zespołach, często pracując na zmianę. Pomiędzy tymi skrajnościami jest jednak cała przestrzeń, gdzie każdy dobiera styl wspinaczki według własnych potrzeb i ambicji.
Ważne jest, żeby otwarcie komunikować, w jakim stylu zostało dokonane dane wejście. Czy użyłem tlenu, poręczówek? Trzeba to jasno powiedzieć, aby odbiorca mógł ocenić skalę wyzwania. Wejście samodzielne oznacza, że ja i mój zespół wykonaliśmy całą pracę sami, bez pomocy z zewnątrz. Ale rzeczywistość często komplikuje takie czyste definicje. Podczas jednej z moich zimowych wypraw działaliśmy w małym zespole, ale mieliśmy z nami dwóch pakistańczyków, którym płaciliśmy za udział. Nie nosili za nas plecaków, byli równymi partnerami, jedliśmy z tej samej miski. Czy to wciąż jest samodzielne? Według czystej definicji nie, ale ja uważam, że było to uczciwe wejście.
Czy są momenty, w których styl staje się mniej istotny, np. kiedy korzystasz z poręczówek?
Oczywiście, czasem styl musi ustąpić miejsca bezpieczeństwu. Na K2 latem korzystałem z poręczówek tam, gdzie mogłem, bo to zwiększało moje bezpieczeństwo. Czy to ujmuje stylu? Tak, ale w takich warunkach nie używanie tego, co już tam jest, byłoby po prostu nierozsądne. Ważne, żeby być szczerym w tym, co się zrobiło, i przyznać, że styl nie zawsze będzie idealny. Ale wspinaczka to sztuka kompromisów, także etycznych.
A wracając do K2 – po zimowym wejściu Nepalczyków, czy czujesz, że zabrali Wam to spod nosa? Czy jesteś usatysfakcjonowany z tego, co osiągnąłeś?
Absolutnie nie czuję żadnej zawiści. Góry nie są naszą własnością. Nepalczycy zrobili to w świetnym stylu, i w tym jest coś sprawiedliwego – ci, którzy przez lata pracowali w cieniu, wreszcie mieli swoje 5 minut. Znajduję w tym pewną sprawiedliwość dziejową. Chociaż, paradoksalnie, wszystko to miało miejsce w Pakistanie, a Nepalczycy są tam przez lokalnych górali postrzegani jako konkurencja, która zabiera im pracę.
Co do mnie, czuję ulgę. Kiedy usłyszałem, że Nepalczycy zdobyli K2, poczułem, że skończył się ten cyrk presji społecznej, która sprowadzała moje całe istnienie do zdobycia tego szczytu zimą. Teraz mogę skupić się na innych celach, bez ciągłego pytania "A co z K2?". To była dla mnie naprawdę ulga.
Czy mimo wszystko rozważyłbyś powrót na K2 zimą?
Teoretycznie tak, ale praktycznie ciężko mi sobie wyobrazić, aby takie okoliczności zaistniały. Gdyby zadzwonił Denis Urubko i powiedział, że chce poprawić styl i zrobić to lepiej, to może bym się zastanowił. Na razie nie mam takiego planu, ale biorąc pod uwagę moją obsesję na punkcie stylu, widzę sens w powrocie, by poprawić jakość wejścia.
Jakie są Twoje prognozy dotyczące przyszłości stylu alpejskiego?
Myślę, że przyszłość gór wysokich będzie podzielona na dwa nurty. Z jednej strony coraz więcej masowej turystyki, która, mam nadzieję, skupi się tylko w kilku popularnych miejscach, pozostawiając resztę gór w spokoju. Z drugiej strony wciąż będą istnieli zapaleńcy, dla których eksploracja i sztuka odkrywania nowych dróg są kluczowe. Coraz bardziej zaawansowane techniczne wspinaczki będą odbywały się na niższych wysokościach, gdzie można realizować prawdziwą wspinaczkę w trudnych warunkach – bo na ośmiotysięcznikach po prostu nie ma na to sił ani tlenu.
Wielkorotnie w wywiadach wspomniałeś o przygotowaniach kondycyjnych, a także o tym, że nie masz jakiegoś szczególnego przygotowania mentalnego. Jednak ciekawi mnie, czy w obliczu wyzwań, które stawiają przed Tobą góry, nie czujesz potrzeby jakiegoś specyficznego wsparcia psychicznego? Zwłaszcza w obliczu tak ekstremalnych sytuacji.
To prawda, że nie mam jakiegoś zorganizowanego, formalnego przygotowania mentalnego. Dla mnie najlepszym treningiem mentalnym są po prostu lata doświadczeń i ciągłe obcowanie z górami. Z każdą kolejną wyprawą uczę się więcej o sobie i o swoich reakcjach na stres, zagrożenie czy wyczerpanie. To doświadczenie buduje pewność siebie i wewnętrzną siłę, które są kluczowe w ekstremalnych warunkach. Poza tym, przez te wszystkie lata nauczyłem się, że najważniejsze w górach jest utrzymanie spokoju i koncentracji, nawet w najbardziej krytycznych momentach. Oczywiście, zdarzają się sytuacje, które testują moją psychikę, ale myślę, że to doświadczenie i miłość do gór są najlepszymi narzędziami w radzeniu sobie z takimi wyzwaniami.
Ciekawie to ująłeś. Czyli można powiedzieć, że Twoje doświadczenie jest Twoim najważniejszym "psychologiem"?
Dokładnie tak. Wspomnienia z poprzednich wypraw i świadomość, że przetrwałem już różne trudne momenty, dają mi pewność, że poradzę sobie z kolejnymi wyzwaniami. Oczywiście, każdy nowy szczyt, każda nowa wyprawa to nowe doświadczenie, ale zbudowana wcześniej odporność mentalna pomaga mi podejść do tych wyzwań z większym spokojem. Góry uczą pokory i cierpliwości – to są wartości, które niezwykle pomagają w sytuacjach, kiedy wszystko idzie nie po Twojej myśli.
W innych wywiadch, mówiłeś też o tym, że planowanie to Twoja słaba strona. Jak więc łączysz spontaniczność z przygotowaniami do tak wymagających wypraw?
To prawda, że planowanie nie jest moją mocną stroną. Wiele rzeczy robię ad hoc, jak ta wyprawa na Mount Kenia. Decyzja zapadła w kilka godzin, a dwa dni później byłem już na miejscu. Ale to właśnie daje mi poczucie wolności. Oczywiście, są projekty, które wymagają dłuższego przygotowania, ale staram się nie zamykać w sztywnych ramach planów. Nie chcę czuć się zbyt przywiązany do jednej listy celów. Wolę mieć otwartą głowę na nowe możliwości, które pojawiają się nagle – jak choćby te nieprzewidywalne warunki pogodowe czy zmiany klimatyczne, które mogą nagle otworzyć szansę na realizację jakiejś drogi wspinaczkowej.
Moja lista rzeczy do zrobienia to bardziej zbiór marzeń niż konkretne plany. To coś, co chcę kiedyś zrealizować, ale nie czuję presji, żeby to zrobić w określonym czasie. Gdy znajdzie się odpowiedni moment, partner do wspinaczki, dobre warunki – wtedy podejmuję decyzję. Ważne jest, żeby czerpać radość z tego, co się robi, a nie gonić za kolejnymi celami jak za odhaczaniem punktów na liście.
Czy w takim razie wśród tych marzeń jest miejsce na dalsze publikacje, filmy, może dokumentację Twoich wypraw?
Z filmami to temat trudny. Ostatnio ten temat mnie osacza, jak to określiłeś, bo coraz więcej ludzi proponuje mi różne projekty filmowe. Jestem jednak trochę wycofany, bo wiem, że mam jeszcze parę lat dobrej formy i chcę ten czas wykorzystać na realizację sportowych celów, a nie na kręcenie filmów. Może kiedyś, kiedy będę starszy, skupię się na takich projektach. Co do książek – powoli rodzi się druga książka, choć idzie to dość opornie. Ale myślę, że prędzej czy później coś z tego wyjdzie.
Ciekawi mnie, jak udaje Ci się łączyć tak wymagające życie wspinacza z rolą ojca i męża? To na pewno wymaga sporej logistyki i poświęcenia.
To prawda, nie jest to łatwe zadanie. Wspinanie, zwłaszcza na poziomie, który wymaga intensywnych przygotowań i częstych wyjazdów, może być bardzo absorbujące. Ale rodzina jest dla mnie priorytetem, dlatego staram się jak najlepiej godzić te dwie sfery życia. Oczywiście, są momenty, kiedy jestem daleko od domu, kiedy wyjeżdżam na długie wyprawy, ale staram się tak organizować czas, żeby kiedy wracam, w pełni poświęcić się rodzinie. To daje mi dużo radości i równowagę w życiu. Poza tym, wspinanie to nie jest wszystko – staram się także uczestniczyć w innych aspektach życia, żeby nie zatracić się w jednym obszarze.
To jest ogromna różnica, kiedy masz dla kogo wracać. Widziałem wiele osób, które poświęciły wszystko dla wspinania, a potem, gdy przyszedł czas, że z różnych powodów nie mogli już się wspinać, zostali w pustce. Góry są piękne, ale wymagają od ciebie ogromnych poświęceń. Dla mnie ważne jest, aby poza wspinaniem było coś więcej – rodzina, przyjaciele, inne pasje. To daje mi poczucie pełni i sensu.
Mówiłeś też o tym, że już nie wspinasz się tak intensywnie, jak kiedyś, co dla niektórych może oznaczać, że „Bielecki się skończył.” Jak Ty do tego podchodzisz?
Szczerze mówiąc, nie przejmuję się tym. Każdy z nas ma swoje priorytety, a dla mnie wspinanie zawsze było czymś więcej niż tylko wyścigiem o rekordy. Jasne, że kiedyś wspinałem się częściej, bardziej intensywnie, ale teraz moje życie jest bardziej zróżnicowane. Mam rodzinę, prowadzę inne projekty – jak choćby kurs instruktora wspinania czy prace nad kolejną książką. Staram się nadal realizować swoje sportowe cele, ale bez presji, którą czułem na początku kariery. Wspinanie wciąż sprawia mi ogromną frajdę, ale nie chcę poświęcać wszystkiego w imię jednej pasji.
A jak widzisz swoją przyszłość we wspinaniu? Masz jeszcze jakieś nieosiągnięte cele?
Oczywiście, jest jeszcze kilka rzeczy, które chciałbym zrobić. Jak wspominałem wcześniej, nie robię sztywnych planów, ale mam listę marzeń i celów, które gdzieś tam we mnie siedzą. Jak nadarzy się odpowiednia okazja, dobre warunki i partner, to chętnie się za nie zabiorę. Staram się cieszyć tym, co przynosi życie i być elastycznym. Wspinać będę się tak długo, jak będę miał na to siłę i chęci, ale myślę, że najważniejsze to zachować radość z tego, co się robi, bez względu na to, czy jest się na szczycie listy wspinaczy, czy nie.
Ostatnio wspominałeś, że więcej czasu spędzasz w skałkach, a nie w wysokich górach. Jak to teraz wygląda u Ciebie?
Rzeczywiście, ostatnio dużo czasu spędzam w skałkach, szczególnie w Polsce. Wynika to głównie z tego, że jestem na kursie instruktora wspinaczki, więc muszę uzupełniać wykaz przejść i zdobyć odpowiednią liczbę przejść w różnych rejonach. Dlatego często można mnie spotkać w takich miejscach jak Jura Krakowsko-Częstochowska, Sokole Góry czy Lądek-Zdrój.
Jak oceniasz polską scenę wspinaczkową? Mamy talenty, mamy przyszłość?
Myślę, że Polska ma niesamowitą kulturę wspinaczkową, co widać choćby tutaj, w Lądku. To miejsce jest dowodem na to, jak mocno zakorzenione jest u nas wspinanie. Zawsze, gdy moi zagraniczni znajomi przyjeżdżają do Polski, są pod wrażeniem tego, jak wspinacze są u nas rozpoznawani i szanowani. W innych krajach, gdzie wspinaczka jest równie popularna, często spotykam się z tym, że ludzie nie rozpoznają tamtejszych czołowych wspinaczy. U nas jest inaczej, co jest miłe i wyjątkowe.
Masz teraz sporo różnych zajęć i obowiązków. Mówiłeś, że góry to nie wszystko w Twoim życiu. Ale czy zdarza Ci się tęsknić za zimowymi wyprawami, na przykład na K2?
Raczej nie. Oczywiście, czasem wspomnienia wracają, ale nie mam już takiej potrzeby, by wracać na zimowe wyprawy w wysokie góry. Wydaje mi się, że zestarzałem się na tyle, że stałem się bardziej wygodny. Ale kto wie – jeśli pojawi się ciekawy projekt, to może jeszcze raz się zdecyduję. Obecnie jednak bardziej skupiam się na eksploracji i odkrywaniu nowych dróg. Mam wrażenie, że era podążania za śladami innych się skończyła. Teraz czas na tworzenie własnych szlaków, eksplorację miejsc, które jeszcze nie zostały zdobyte przez człowieka.
Czy mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy na temat Twoich przyszłych planów? Mówiłeś, że nie jesteś najlepszy w planowaniu, ale pewnie masz coś w zanadrzu?
No tak, słaby jestem w planowaniu, ale żeby gdzieś pojechać, to jednak trzeba coś zaplanować. Już niedługo, bo 15 września, lecę do Pakistanu, w Karakorum. Z moim partnerem, Louisem Rousseau z Kanady, mamy na oku dwa bardzo ciekawe sześciotysięczniki – jeden o wysokości 6 700 metrów, a drugi około 6 500 metrów. Oba są niezbadane, nienazwane i mamy nadzieję otworzyć na nich techniczne drogi.
Myślę, że na pewno Wam się uda! A co jest dla Ciebie ważniejsze – droga na szczyt czy satysfakcja, gdy już tam jesteś?
Na szczycie raczej nie ma miejsca na radość. Najczęściej czuję ulgę, że nie muszę już iść wyżej. Potem przychodzi stres związany z zejściem, bo to właśnie zejście jest najtrudniejsze. To moment, kiedy najczęściej pojawia się największy stres – czasami większy niż podczas samego wspinania.