Bunt psów [FILM] ~ Okiem obiektywu

Bunt psów [FILM]

Sezon kwitnącego ogórka w pełni. Telewizja nadaje filmy w stylu Rekinado w którym to tysiące porwanych przez tornado rekinów spadając z nieba terroryzuje mieszkańców, a tym czasem na Węgrzech powstaje świetny film Kornela Mundruczó - Biały Bóg.


Najciekawszy jak dotąd film na tegorocznych Nowych Horyzontach przyjechał z Węgier. Biały bóg Kornéla Mundruczó (autora m.in. Delty i spektaklu Nietoperz w warszawskim TR) jest mroczną, paradoksalną, wieloznaczną bajką zwierzęcą, filmem, który najlepiej ze znanych mi tytułów oddaje duszną atmosferę życia w kraju rządzonym przez Orbana. A przy tym nie ogranicza się do alegorii współczesnego węgierskiego losu, traktuje o powszechnych, od Santiago de Chile po Władywostok, problemach współczesnej polityki.

Bunt psów

Biały bóg zaczyna się jak postapokaliptyczna fantastyka. Środkowoeuropejskie miasto o pustych ulicach. Jedną z ulic blokuje postawiony w poprzek ikarus, wygląda, jakby pasażerowie uciekli z niego w popłochu. Ulicami na rowerze mknie na złamanie karku młoda dziewczyna. Jakby przed kimś uciekała. Kimś albo czymś: goni ją bowiem sfora wściekle ujadających, agresywnych psów. Jak się później dowiemy, bezpańskie psy zagryzły strażników ze schroniska, wydostały się na wolność i sterroryzowały miasto. Poruszają się po nim z precyzją godną raczej armii niż stada zwierząt, mordując z zimną krwią swoich dawnych oprawców. I, jak się dowiemy, mają ku temu powody.


W filmowym mieście władze sprawują bowiem  nad psami ścisły i bolesny dla czworonogów i ich właścicieli nadzór. Przynajmniej nad ich częścią. Kundle, „mieszańce”, „psy niewęgierskiej rasy” mają być rejestrowane, a ich właściciele uiszczać muszą od nich specjalny podatek – pod groźbą zabrania psa do schroniska.

Bohaterka znana z pierwszej sceny, Lili, musi na kilka tygodni wprowadzić się do ojca, gdy jej matka i ojczym wyjeżdżają na konferencję do Australii. Ojciec, weterynarz badający mięso w rzeźni, nie chce w domu jej psa, ale nie umie być dość asertywny wobec byłej małżonki i bierze go pod swój dach. Gdy jego wścibska sąsiadka (z gatunku tych, na których codziennych zachowaniach buduje się każdy mały, codzienny faszyzm) donosi hyclom, że trzyma on „niezarejestrowanego kundla”, weterynarz zamiast zapłacić za niego podatek, zostawia psa na ulicy, ku bezsilnej wściekłości i rozpaczy córki.

Od tej pory obserwujemy równolegle losy psa i jego dawnej pani.