W ramach 29. edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt w Toruniu zaprezentowano „Zemstę” w reżyserii Michała Zadary – inscenizację, która nie tyle unowocześnia Fredrę, co wydobywa z jego tekstu to, co brutalne, głęboko ludzkie i zaskakująco współczesne. Mimo że spektakl grany jest wiernie – bez skrótów, z zachowaniem wersyfikacji – jego siła leży w zupełnie innym wymiarze niż szkolna lektura. Tu Fredro mówi głosem pokolenia, które zna samotność lepiej niż honor, władzę lepiej niż miłość, a groteskę lepiej niż komedię.
W centrum sceny pulsuje Maciej Stuhr, który za swoją kreację Papkina odebrał nagrodę dla najlepszego aktora festiwalu. Jego rola to nie tylko świetna robota aktorska – to osobny organizm sceniczny, balansujący pomiędzy karykaturą a bezbronnym człowiekiem. Stuhr gra ciało – spocone, nerwowe, rwane – ale też duszę postaci, która nie umie być bohaterem i dlatego staje się błaznem. W tym świecie nie ma już miejsca na heroiczne figury. Są tylko figury pozorne – takie, które wypalają się szybko, jak światło lampy neonowej w barze Hoppera.
Zadara, znany z brawurowych interpretacji klasyki, ponownie zaskakuje. Nie szuka w Fredrze patosu, nie buduje dydaktyki. Zamiast tego bierze tekst dosłownie i obraca go o 180 stopni – nie w sensie treści, ale kontekstu. Tu wszystko rozgrywa się w brudzie emocji, w połamanym rytmie ciała, w twarzach, które zdradzają więcej niż słowa. A jednocześnie pozostaje w pełni wierny strukturze dramatu. Nie dopisuje nic. Po prostu – jak Hopper – umieszcza ludzi w świetle, w którym widać więcej.
„Zemsta” w toruńskim wykonaniu to spektakl, który zostaje w głowie i ciele. Dzięki wyrazistej oprawie wizualnej, dzięki mistrzowskiej roli Macieja Stuhra, ale też dzięki temu, że pozwala raz jeszcze przeczytać klasykę – nie oczami ucznia, ale człowieka. I zobaczyć, że za każdą walką o mur kryje się coś dużo bardziej osobistego: potrzeba bycia zauważonym. A czasem wystarczy barowy blat i parę postaci, by ten krzyk wybrzmiał mocniej niż cały akt zemsty.