Polana od razu zwraca uwagę grupą drewnianych i kamiennych krzyży oraz drewnianą kaplicą wzniesioną w 1990 roku dzięki miejscowym. We wnętrzu próżno dziś szukać ikonografii Jana Chrzciciela; zamiast niego wiszą reprodukcje Matki Boskiej Częstochowskiej i Matki Boskiej Królowej Narodu. Dawniej, w latach siedemdziesiątych, w najwyższej kapliczce stała popękana figurka świętego, lecz zaginęła – podobnie jak fragmenty ręczników z krzyży, w które wbijano monety. Obok kaplicy tkwi ludowa rzeźba wyrzeźbiona z jednego pnia podczas pleneru „Sceny Ludowej” w Przewięzi w 1987 roku. Choć okoliczności sugerowałyby postać Jana, artysta przedstawił Józefa – zdradza go topór w dłoniach – a rzeźba „wyrasta” z mrowiska, łącząc patrona pracy z symboliką mrówczej pracowitości.
Najcenniejszym zabytkiem jest spróchniały, podparty metalowymi wspornikami dębowy krzyż ukryty za kaplicą. Na mosiężnej tabliczce widnieje tekst, który przytacza niemal każdy przewodnik:
Krzyż Dębowy Stary, wzniesiony prawdopodobnie przez dawnych tutejszych mieszkańców Jadźwingów z drużyny Skomęta, którzy w r. 1283, liczbie około 1600 dusz przyjęli chrzest i wyemigrowali do Samlandii w obawie przede prześladowaniem nieochrzczonych Jadźwingów. Był przez reakcje pogańska usunięty, palony i wrzucony do rzeki a następnie postawiony na nowo około r. 1285 po przyjęciu chrztu przez Skomęta i resztę ludzi z jego drużyny.
Ks. Prob z Janówki A. Kochański na podstawie opowiadań o krzyżu miejscowej ludności i źródeł historycznych.
Proboszcz Antoni Kochański, pełniący posługę w Janówce od 1959 do 1988 roku, oficjalnie włączył miejsce do kalendarza katolickich nabożeństw. Wcześniej księża trzymali się z dala, a niektórzy nazywali tutejsze praktyki „barbarzyńskimi zabobonami”.
Świętość polany jest jednak starsza niż XIX wiek. Już 14 czerwca 1811 roku biskup wigierski Gołaszewski napominał dziekana augustowskiego, aby „cześć zabobonną w parafii szczeberskiej na miejscu uroczysko Jałówka przy pniu sosny” usunąć „gruntownymi i ciągłymi naukami”. Podobne wezwanie powtarzał biskup Piotr Wierzbowski w 1873 roku. Z kolei etnograf Władysław Udziela odnotował w „Echach Leśnych” (1939), że ludność czciła „święte drzewo” już na początku XIX stulecia. Jeszcze dalej sięga legenda pasjonata‑amatora, który zanim zmarł w 1988 roku, powiązał tutejszy kult z interpretacją wileńskiego historyka‑geodety Teodora Narbutta opartą na średniowiecznym kronikarzu Piotrze z Dusburga; widział w polanie świadectwo jaćwieskiego chrztu. Historycy, od Joachima Lelewela począwszy, takie wywody kwestionowali, lecz narrację ugruntował Kochański, przypisując krzyżowi odległe metryki.
Mimo sporów naukowców miejsce żywi się opowieściami. Najsłynniejsza głosi, że około 1857 roku bardzo pobożnej dziewczynie pasącej krowy ukazała się jasność na dębie, z której wyłoniła się Najświętsza Panna lub – w innej wersji – Święty Jan. Na wieść o cudzie nadciągnęły tłumy. Gajowy, oburzony niszczeniem drzewek i wydeptywaniem łąk, ściął „święty” dąb i wrzucił do Jałówki, jednak rozłożyste konary leżały nieruchomo w nurcie, póki lud, odczytując w tym nowy cud, nie wydobył ich i nie spalił. Kronikarz „Słownika geograficznego Królestwa Polskiego…” Michał Rawita Witanowski notował, że odtąd każdego 24 czerwca lud gromadził się przy pniu, na którym ustawiono krzyż.
Nauczyciel Stefan Bykowski w „Naszym Głosie” (1937) dodawał szczegóły: dziewczynka nigdy nie znała gniewu, a najwyższym jej okrzykiem było „omazane uszy”, adresowane wyłącznie do bydła. Jasność spłynęła jednocześnie na bór, rzekę, łączkę i dąb. Podleśny, w rosyjskich barwach, ścinał stawiane krzyże, lecz mimo wysiłków nie odpływały z brzegu. Z dębu odłupywano korę na lekarstwo. Wariantów mitu jest więcej: cudowny obraz mógł ujrzeć nawet Żyd, gajowy bywał Niemcem albo carskim generałem. Sylweriusz Dworakowski przytaczał w „Kurierze Porannym” (1995) relację mieszkańca Topiłówki, że ów generał został ukarany – gdy wyrwano dąb, rozpętała się burza, piorun trafił pałac w Mazurkach i spalił go doszczętnie.
Na początku lat dziewięćdziesiątych krążyła legenda o napaści Tatarów. Osaczeni Jaćwingowie weszli wtedy na sosnę, a Najświętsza Panienka okryła ich niewidzialnym płaszczem. Wściekli na bezowocne poszukiwania najeźdźcy ścięli drzewo i wrzucili w nurt, lecz pływające drewno wciąż wracało na to samo miejsce. Zrozumieli znak, nawrócili się i z ocalonego pnia sporządzili krzyż, odnawiany po każdym wygniciu. Echem tej historii jest inskrypcja Kochańskiego. Pozostaje pytanie, czy pielęgnowana tradycja sięga istotnie XIII stulecia, czy raczej jest produktem romantycznej potrzeby wiązania obecnych śladów z Jaćwieżą.
Historycy wskazują inną genezę kultu: cerkiew prawosławna powstała około 1514 roku jako fundacja Bohdana Hrynkowicza Wołłowicza, któremu król Zygmunt I nadał milę kwadratową puszczy nad Rospudą. Patronował jej św. Jan Chrzciciel, co tłumaczyłoby paradoksalny katolicko‑prawosławny charakter odpustu i mnogość okolicznych toponimów związanych z imieniem Jana: Janówka (rzeka i wieś), Jaśki, Iwanówka. Pojawia się jednak wątpliwość: nadanie dotyczyło zachodniego brzegu Rospudy, tymczasem uroczysko leży po stronie wschodniej. Może Wołłowicze przekroczyli granicę nadania – co próbowała im udowodnić, lecz bez powodzenia, królowa Bona – a może, kiedy Tatarzy w 1656 roku spalili cerkiew, ocalała wspólnota przeniosła kult przez rzekę, w miejsce „cudowne”, z dala od dworu. Gajowy Michał Okrągły, zmarły w 1976 roku, opowiadał, że według tradycji świątynia stała nie tu, lecz nad obecnym Ślepym Jeziorkiem i zapadła się, tworząc zbiornik; do dziś, gdy dzwonią na sumę w Raczkach, nad jeziorkiem słychać dźwięk zatopionych dzwonów.
Kontekst religijny dopełnia etnografia. Obrzędy 24 czerwca przypominają prawosławne święto Jordana: lud modlił się, spożywał rytualny posiłek, obmywał ciało w Jałówce, wiązał na krzyżach ozdobne ręczniki, pod krzyżami składał jajka, sery, płótna i przędzę, a monety wbijał w drewno. Matki kąpały dzieci profilaktycznie, zostawiając w wodzie ich koszulki, by choroby „odpłynęły”. Chorzy na gardło moczyli chustki, wiązali je na krzyżach; wdzięczne matki wieszały fartuszki. Rytualna strona uroczyska zbliża je do Studziennicznej, Hodyszewa, Grabarki, Świętej Wody koło Wasilkowa czy Płonki Kościelnej, gdzie także spotykają się woda, święte drzewa i maryjny kult – zjawiska, które etnograf Jan Kurek uznał za charakterystyczne dla północnego Podlasia.
Przyroda swoje dokłada do aury cudowności. Profesor Knut Olof Falk tłumaczył nazwę Rospudy jako zniekształcenie jaćwięskiego „dau-spude”, „mocno naciskająca”. Wiosną i jesienią wezbrane wody potrafią odwracać biegi jej dopływów: Jałówka dwukrotnie, czasem trzykrotnie w roku zmienia kierunek, zaskakując przyrodników i turystów. Wzmożenie pobożności w pierwszej ćwierci XVIII wieku – po wojnach i klęskach żywiołowych – sprawiło, że tę niezwykłość wzięto za znak niebios. Od tej pory Jałówka uchodzi za rzekę leczniczą: wielu do dziś przemywa w niej twarz, wierząc, że „pomaga”.
Dziś uroczysko przeżywa renesans popularności. Drewniane kramy i kolorowe balony są tak samo realne jak ciche modlitwy przy starym krzyżu. Kapliczka, rzeźba Józefa, spróchniały dąb i wody, które wracają – to wszystko składa się na pejzaż, w którym pogańskie reminiscencje, prawosławny rytuał i katolicki odpust współistnieją bez tarcia. Jeśli przyjechać tu o świcie, gdy mgła podnosi się znad Rospudy, słychać żurawie, a pajęczyny lśnią rosą, łatwo zrozumieć, dlaczego od wieków przypisuje się temu skrawkowi lasu szczególną moc. A jeżeli zanurzyć dłoń w Jałówce albo przybić grosik do dębowego krzyża, można – choćby na chwilę – poczuć się uczestnikiem niekończącej się opowieści, która splata historię, legendę i wiarę w jeden, niepowtarzalny rytuał nad wodą Rospudy.